piątek, 10 czerwca 2011

Sentymentalny koszmar

Sentyment do starych horrorów Phantom Press czy serii Amber Horror zostaje chyba niestety jeśli nie na całe życie, to przynajmniej bardzo długo. Pamiętam, że jako gówniarz w czeluściach bibliotecznych dolnych pólek (gdzieżby indziej można ustawić horrory) wygrzebałem książkę, której okładka bardzo mi się spodobała. Z perspektywy czasu trudno mi jednoznacznie stwierdzić, co lub kto okrutnie rządziło mną pod względem estetyki, ale wtedy to był szał. Dodatkowo z opisu pamiętam, że powieść była o zombie, klątwie czarownicy i małym miasteczku. Bardzo mi się ta książka spodobała. Rok temu znalazłem ją na allegro za grosze i postanowiłem odświeżyć. Do teraz żałuję 7 zł wydanych na Dzień śmierci Shauna Hutsona.
Mamy "detektywa w prochowcu", który podejmuje się rozwiązać zagadkę tajemniczego medialionu i napisu Mortis Dei. Zagadka prowadzi do tragicznych wydarzeń sprzed lat, a Lambert szybciej niż myśli odkryję dosłowność Dnia śmierci - Mortis Dei.

Pozycja Hutsona to wyjątkowo ciężkostrawny, infantylny i po prostu wybitnie głupi horror. Pomijając całą nielogiczność fabuły, niewiarygodność walącą po oczach, debilne dialogi i mnóstwo innych mankamentów, chyba jedyne co ma do zaoferowania ta pozycja to opisy śmierci i makabry. Choć nie wiem czy tak chore pobudki zwróciłyby kogokolwiek w stronę tej pozycji.
Nie wiem też jakim cudem książka mogła mi się spodobać, ale wolę tego nie roztrząsać i jak najszybciej o tym zapomnieć. Obecnie śmiało mogę powiedzieć, że Dzień śmierci to jeden z najgorszych horrorów [?] jakie miałem okazję czytać. Płytki, debilny i zachęcający do tego, by przed czytaniem mózg odstawić na szafkę. Bura należy się również autorowi za zombie, który moim zdaniem jest bardzo wdzięcznym tematem na horror czy to literacki czy filmowy. Jeśli będziecie czytać i po pierwszych dwudziestu stronach nie rzucicie jej w cholerę, to śmiało zadajcie sobie katusze i doczytajcie do końca, by z dumą ustawić to "dzieło" obok najznakomitszych dokonań pana Smitha, polać benzyną i podpalić! Albo jeszcze lepiej - sprzedajcie w pakiecie na aukcji internetowej. Mogę zagwarantować, że znajdzie się ktoś kto siedzi w szponach okrutnego sentymentu.

4 komentarze:

  1. Cholera też kiedyś uwielbiałem tę okładkę (pierwszy raz widziałem ją w reklamie pisma "Horror" w "Miasteczku Salem" z Amberu), no i pamiętam, że też kiedyś uważałem to za świetną książkę. Nawet 2 razy za nastolatka czytałem. Ale ci powiem, że mimo wszystko mnie zachęciłeś :-)

    OdpowiedzUsuń
  2. Hutsona czytałem kiedyś bodaj "Ślimaki" albo coś takiego. Wtedy wydawało mi się całkiem niezłe, ale dzieciakiem jeszcze byłem ;) Teraz trochę bałbym się do tego wracać.

    OdpowiedzUsuń
  3. A ja właśnie Hustona lubiłem tylko ten tytuł. Cholera mam więcej takich sentymentów. W tym samym okresie uwielbiałem wręcz "Taniec" Johna Soula, który też przeczytałem ze 3 razy, "Totem" Davida Morrella (to nawet o bardzo podobnej tematyce). Nie wiem czy nie lepiej zostawić to tak jak jest i po prostu dobrze wspominać te książki :-)

    OdpowiedzUsuń
  4. Jak znalazłem tą książkę to napaliłem się na nią jak głupi. Do powtórnej lektury pamiętałem wiele szczegółów. po przeczytaniu... no, niestety. Ale paradoksalnie cieszę się, że do niej wróciłem. Mando, śmiało możesz sobie przypomnieć. Ja pewnie jeszcze nie jeden tytuł z przeszłości odświeżę :)

    OdpowiedzUsuń