czwartek, 27 września 2012

W zdrowym ciele zdrowy duch

W specjalny sposób traktuję horrory z Amber czy Phantom Press. Za każdym razem, kiedy widzę kiczowatą (piękną) okładkę uśmiech pojawia mi się na twarzy. Bo z jednej strony doskonale wiem, że dziewięćdziesiąt procent książek wydanych przez wspomniane stajnie, powinno być wykorzystane przy produkcji miazgi celulozowej, to i tak sięgam po to i czytam. Johna Saula czytałem milion lat temu i były to Kroniki Blackstone. Absolutnie nie pamiętam już tej lektury, a niedawno, na jedenej z wyprzedaży żona wypatrzyła mi Stwora tegoż autora. Przedwczoraj przeglądając książki na półkach, wypatrzyłem ten tytuł. Okładka mówi sama za siebie, a ja poczułem nieodpartą chęć, żeby zapoznać się z tym dziełem. No i ponownie, ku mojemu zdziwieniu, bawiłem się znakomicie.
Rodzina Tannerów przybywa do małego miasteczka Silverdale. Miejscowość wydaje sie idealna: mała mieścinka pośród gór, z czystym powietrzem i lasami, świetnie wyposażone szkoły i szpital oraz dobrze naoliwiona maszyna samego miasta. Mark Tanner, próbujący odnaleźć się w nowej rzeczywistości, szuka akceptacji wśród rówieśników. Szybko okazuje się, że jedynym sposobem jest sport. Mark wie jednak, że nie ma szans ze swoimi wyrośniętymi kolegami. Właściwie bardzo nienaturalnie wyrośniętymi kolegami...

Opis trochę kulawy, ale chodziło mi o to, żeby nie walić spojlerami (nie czytajcie opisu z 4 strony okładki). Zdziwiony odłożyłem tę ksiązkę na półkę. Zdziwiony dlatego, że nie spodziewałem się, że historia młodego Marka Tannera oraz dziwnego miasteczka tak mnie wciągnie. Książkę czyta się absolutnie błyskawicznie. Styl Saula jest bardzo prosty, ale przy tym nie prostacki. Tutaj chodzi o historię, więc próżno doszukiwać się wymyślnych metafor czy rozbudowanych opisów. To po porstu porządnie położony asfalt na drodze fabuły. Nie mogę się też doczepić do postaci, bo ogólna charakterystyka była świetnie zarysowana. Bardzo podobały mi się przemiany, jakie zachodziły w chłopacach z drużyny, relacje między poszczególnymi bohatermi.
Saul potrafi stworzyć niezły klimat. Może nie przytłaczający, ale gęsty i tajemniczy. I chociaż Stwór należy do książek, które niestety są bardzo, ale to bardzo przewidywalne, to mnie absolutnie to nie przeszkadzało w odbiorze. Naprawdę z uwagą śledziłem losy mieszkańców małego miasteczka Silverdale.
Oczywiście książka ma mnóstwo mankamentów, ale tak to już chyba klątwa nad Amber i Phantom Press. Jak wspomniałem jest szalenie przewidywalna. Nieco przeidealizowana, oraz nie spodobała mi się banalna końcówka. Cała historia, choć bardzo ciekawa, nosi znaki pewnej naiwności.
W normalnych warunkach takie rzeczy odstraszyłyby mnie od książki na dobre. W tym przypadku chciałbym, żeby było odwrotnie. John Saul to niezły rzemielnik, który sprawnie prowadzi swoją historię. Jeśli damy mu kredyt zaufania i nie będziemy szukać błędów na każdym kroku, to powinno być dobrze. Ja dałem się ponieść tej historii, jak dziecko i absolutnie nie żałuję.

środa, 26 września 2012

Obozowicze z Arawak

Tegoroczny Polcon (właściwie konkurs na Polconie) uświadomił mi jak mało wiem na temat filmowych slasherów. Niby dużo widziałem, a  tak naprawdę guzik widziałem. Obiecałem sobie z czasem nadrabiać braki i wczoraj zacząłem od filmu, który myślałem, że mam już za sobą. Sleepaway Camp lub też polski tragiczny tytuł Uśpiony obóz potraktowałem z dużą dozą dystansu. Nie zaprzeczam - przydała się. Co bynajmniej nie świadczy o tym, że film jest słaby. Ja bawiłem się świetnie.
Na obóz w Arawak przybywa Ricky i jego kuzynka Angela. Letni wypoczynek przerywa jednak seria niewyjaśnionych zgonów obozowiczów. Osiem lat wcześniej, w tym miejscu miała miejsce tragedia. Czyżby duchy przeszłości powróciły?

Ha! Kto nie kocha takiej fabuły? Jeśli ktoś będzie mi w stanie wytłumaczyć w jaki sposób można nie kochać slasherów, których tłem jest letni obóz, a ofiarami nieświadomi obozowicze, stawiam browara. Szczerze uwielbiam takie klimaty, w szczególności bezpretensjonalne obrazy z lat osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych. Sleepaway Camp świetnie wpisuje się w konwencję. Przyznaję, że spodziewałem się slashera w wersji light, a dostałem film, który trzepnął mnie po gębie. W 1983 roku musiał łamał kilka tematów tabu naraz. Dzieciaki na obozie, to nie urocze istoty, zdobywające coraz to nowe zdolności skautów, których tatusiowie pękają z dumy. O nie. Wersja ze Sleepaway Camp jest o wiele bardziej realistyczna. Małe potwory są złośliwe, klną na potęgę i marzą jedynie o dorwaniu się do majtek koleżanek z innych domków (przynajmniej chłopcy). Cały film natomiast przesiąknięty jest pewną dozą chorej erotyki.
Dużym plusem w tym filmie są postacie. Ricky, Angela, ekipa wychowawców w tragicznie krótkich spodenkach. Przerysowana Judy, która - jestem pewien - przyśniła się nie jednemu chłopcu, oglądającemu film w wieku dwunastu lat oraz cała masa innych.
Film ma również kapitalny klimat oraz brak wyraźnie zarysowanej części fabuły. Nie zauważyłem twardego początku, rozwinięcia i końca. Wszystko się nieco rozmywa, co w moim przekonaniu wyszło filmowi na plus. O zakończeniu nie będę pisał, powiem tylko, że bardzo wielu ludzi obejrzało ten film właśnie dla niego. Świetne.
A teraz zdejmijmy okulary subiektywizmu i spójrzmy jeszcze raz na ten obraz. Trzeba mieć sporą dozę dystansu, żeby Sleepaway Camp stanowił frajdę. Przede wszystkim makabrycznie kuleje "gra" aktorska i dialogi. Postacie zachowują się tak, jakby miały przed sobą kartki ze scenariuszem. Jednak i to może mieć swój urok. Niezbyt wyrafinowane są też zbrodnie, a całość nieco powoli się rozkręca.
Ale jakie to wszystko ma znaczenie, kiedy słońce przygrzewa, woda się iskrzy, a morderca pozbawia życia biednych obozowiczów?
Dla mnie ewidentnie jest to jeden z lepszych filmów typu slasher. Na bank będę rozglądał się za kolejnymi częściami, bo choć podejrzewam, że będą kiepskie, to warto tę serię znać. Polecam!

wtorek, 11 września 2012

Spory potencjał A.D. 2012

Antologie to dziwne twory wydawnicze, które wydawcy starają się reklamować przedziwnymi chwytliwymi tytułami. Kiedy zobaczyłem nową antologię opowiadań grozy wydawnictwa Polonsky, zatytułowaną Najlepsze horrory A.D. 2012, nieco kpiący uśmieszek wykwitł mi na twarzy. Kontrowersyjny tytuł przykuwa uwagę potencjalnego czytelnika, ale niesie ze sobą pewną odpowiedzialność. Dlatego z ogromnym zainteresowaniem zasiadłem do czytania. Na chwilę obecną jestem już po lekturze i muszę przyznać, że o ile zabieg marketingowy jest w miarę udany, tak zawartość w większości broni śmiało tego tytułu. Ale od początku.


Zbiór otwiera mocny i zaostarzający apetyt wstęp Bartłomieja Paszylka, który zebrał te teksty w całość. Pierwszym tekstem jest Konkurs obrzydliwości Michaela Slade'a, który w zamierzeniu (jak sugeruje tytuł opowiadania) miał być chyba najbardziej obrzydliwym tekstem zbioru. Dla mnie efekt średnio udany. Owszem, nie polecam czytania tekstu przy posiłku, jednak dla mnie wydał się po prostu komiczny. Na plusik otwarta końcówka.

Kolejnym opowiadaniem jest Kolekcjoner zelówek Jarosława Moździocha. Bardzo byłem ciekaw tego tekstu, ponieważ o autorze naczytałem się mnóstwa przeróżnych opinii, a sam jeszcze nie zapoznałem się z żadnym jego opowiadaniem. Przyznaję, że tekst jest średni, nawet bardzo średni. Niezły pomysł i nieco gorsze wykonanie. Trochę zbyt przewidywalny i toporny. Nie można natomiast odmówić autorowi pomysłu. Jestem przekonany, że komuś ten tekst na pewno się spodoba. Mnie jakoś nie przekonał.
Rzecz o niewidzialnej skrzyni Briana Evensona to dziwna i okraszona czarnym humorem historyjka, która znów nie znalazła u mnie wielkiej akceptacji. Tekst jest niezły stylistycznie i ma pewien abstrakcyjny klimat, ale znów jakoś mnie nie ujął. W tym momencie pomyślałem, że będzie niedobrze. Że oto ponownie dostałem ładnie opakowany zbiór średnich tekstów, który wyparowują z głowy, kiedy człowiek odłoży książkę na półkę. Na szczęście obawy okazały się płonne.
Dawid Kain swoją Ektrakcją udowadnia, że na chwilę obecną jest jednym z najciekawszych autorów polskiej grozy. Tekst jest co najmniej dobry. Świetny pomysł, niezły styl, a sama historia wsysa, że aż miło.
Kolejnym tekstem jest zakręcony, długi i przyjemnie niepokojący tekst Petera Strauba Kicuś to smaczny chleb. Dołujący, ponury i nieco abstrakcyjny tekst o tym, czym jest zło i jakie mogą być jego korzenie. Dodam tylko, że tekst jest dedykowany przyjacielowi pisarza Stephenowi Kingowi, którego raczej przedstawiać nie trzeba. Jeden z lepszych tekstów w antologii. Bardzo podobał mi się oszczędny, wręcz momentami chłodny styl Strauba. Duży plus.
Potem pałeczkę przejmuje znów Polak, czyli Kazimierz Kyrcz Jr. Jego Randka w ciemni to dla mnie jeden z najlepszych tekstów tego zbiorku. Prosty, łatwy i zabawny tekst o rzeczach mało zabawnych. Zdarzyło mi się kilkakrotnie parsknąć śmiechem i poczułem autentyczną sympatię do głównej, nieco zagubionej w chorym świecie bohaterki...
Po opowiadaniu Kyrcza przyszedł czas na nieznaną mi personę, czyli Kaaren Warren. I możesz już tylko oddychać to horror pełną gębą. Tekst o tyle niepokojący, że groza niby widoczna i jasna, a podświadomie wgryza się w umysł i myślę, że (przynajmniej w moim) zostaje na dłużej.
W Najlepszych horrorach A.D. 2012 znalazło się również miejsce dla Aleksandry Zielińskiej. Przyznaję uczciwie, że tekst tej autorki z antologii Pokój do wynajęcia był chyba jedynym, który niezbyt przypadł mi do gustu. Na szczęście tutaj jest zupełnie inaczej. Nocny gość to miejskie ghost story w klimatach a'la Łukasz Orbitowski (jak ujął to Barłomiej Paszylk) w posłowiu. Śmiało się pod tym podpisuję. Do tego opowiadanie z pewnym morałem dla panów, którzy zmieniają partnerki jak rękawiczki.
Czas Gedeona Morta Castle'a to perełka tego zbioru. Bardzo dobre, mocno sugestywne opowiadanie. Castle ma kapitalny styl, dzięki któremu śmiało trzyma czytelnika przyszpilonego to książki. Duża doza makabry, nieco obłędu wymieszane z klimatami postapokaliptystycznymi. Dla mnie rewelacja!
Na koniec zaskoczenie. Tekst Dariusza Zientalaka Robaki zębowe. Kapitalny horror, z niezły twistem. Szczególnie polecam tym, którzy boją się dentysty. Druga perełka książki. Mocny i bardzo dobry tekst.
I tyle. I aż chciałoby się zakrzyknąć: "Co? Już?". Niestety już. Zbiorek liczy sobie dziesięć niezbyt obszernych opowiadań. A chciałoby się więcej...
Słowem podsumowania. Najlepsze horrory A.D. 2012 to naprawdę kawał świetnej roboty. Pozostaje pogratulować wydawnictwu Polonsky i Bartłomiejowi Paszylkowi, bo wypuszczają na świat naprawdę ciekawą pozycję. Oprócz początkowego zgrzytu, ja jestem bardzo zadowolony z lektury. Mnie pozostaje jedynie bardzo polecić tą antologię. Nie dość, że ktoś ponownie stawia na literacką grozę w naszym kraju, to jest to groza na wysokim poziomie. Słowem: must read, must have!

Książkę można nabyć na razie bezpośrednio na stronie wydawcy:
http://www.polonsky.pl/pelna-oferta/najlepsze-horrory-a-d-2012/

czwartek, 6 września 2012

Stay weird!

Doprawdy dziwnym jesteśmy społeczeństwem. W kraju, w którym z pisania mogą utrzymać się jedynie nieliczni, rośnie liczba piszących. Podczas gdy kultura literacka jest skutecznie niszczona przez debilną telewizję oraz jej znaczenie jest bagatelizowane, powstają coraz to nowe czasopisma, które z lepszym lub gorszym skutkiem (vide nieodżałowany Bluszcz) próbują ją ludziom przybliżyć. Żyjemy wreszcie w kraju, gdzie groza traktowana jest jak dziwny rodzaj trądu. Próżno szukać jej w main streamie, nie bywa też szeroko promowana. Ten właśnie rodzaj literackiej papki (jak często określają literacką grozę krytycy) postanowiło usilnie promować kilku młodych ludzi z Wrocławia. Założyli wydawnictwo, wypuścili na rynek pierwszą antologię, a niedawno ukazał trzeci numer ich czasopisma Coś na progu.

Jakoś tak dziwnie się złożyło, że romans z mackowatym Coś na progu rozpoczynam od numeru trzeciego. Jest to numer specjalny, jak piszą twórcy, poświęcony tzw. weird fiction. Ów przedziwny twór przybliża nam esej Ann i Jeffa VenderMeerów. Solidny, konkretny i rzeczowy wstęp naświetlający ten gatunek. Przychodzi czas na danie główne tego specjalnego numeru, czyli opowiadania. 
Na pierwszy ogień idzie horror i trzy opowiadania klasyków: Czaszki wśród gwiazd Roberta E. Howarda, Gość Draculi Brama Stokera oraz Gwiazda McIilvane'a Augusta Derletha. Przyznaję, że wszystkie są na niezłym poziomie. Nie żebym piał z zachwytu i nerwowo ogryzał paznokcie przy czytaniu, ale to bardzo przyjemne i klimatyczne opowiastki. Szczególnie do gustu przypadło mi opowiadanie Stokera i Howarda. 
Kolejnym daniem jest coś, czego nigdy nie potrafię nazwać i zawsze nieco się obawiam jakiejkolwiek klasyfikacji. Wydawnictwo Dobre Historie wyszło z tego obronną rękę nazywając dział Opowieści niesamowite. Przyznaję, że nie wiem czego się spodziewać. Opowiadania Artura Conan Doyla i Fritza Leibera do tej pory były mi obce (tak, nawet te o Sherlocku Holmesie). Bez wątpienia Opowieści niesamowite to delicje w tym daniu. Kapitalny, przewrotny i komiczny tekst Doyla bardzo mnie rozbawił, a Zielony księżyc Leibera wprowadził w niezwykle hipnotyczny stan. Już dawno żadne opowiadanie nie podziałało tak na mnie. Jestem naprawdę szczerze zachwycony wyborem opowiadań i gratuluję reakcji.
Kolejnym działem jest science fiction, za którym nie przepadam, ale opowiadania czytało mi się nadzwyczaj dobrze. Szczególnie tekst Franka Herberta.
Dział kryminału, to znów dominacja Doyla, bo opowiadanie Pawła Orłowca to całkiem sprawna wariacja na temat spotkania Sherlocka Holmesa z Natem Pinkertonem. Świetny jest również wywiad z samym twórcą postaci legendarnego detektywa. Za uwagę zasługuje też tekst Pawła Pollaka, pomimo że przewidywalny, to całkiem wciągający.
Tyle (bardzo wyczerpująco jak na mnie) o treści Coś na progu #3. Moje odczucie po odłożeniu numeru? Naprawdę solidna robota. Niemal wszystkie opowiadania trzymają naprawdę wysoki poziom. Gdzieś mi w pewnym momencie zbladło weird fiction, ale to drobiazg, który moim zdaniem, wyszedł Cosiowi na plus. Opowiadania zostały świetnie dobrane. Co prawda przydałaby się bardziej solidna redakcja tych tekstów, ale to również jestem w stanie wybaczyć.
Czas na łapka w górę, łapka w dół. W przypadku trzeciego numeru zdecydowanie łapka w górę. Nawet nie spodziewałem się, że ten numer tak mi zasmakuje. Do tekstu Doyla wrócę na pewno wielokrotnie, podobnie jak do Leibera. Cieszę się też, że miałem okazję w końcu poznać słynne opowiadanie Brama Stokera. Minusów jako takich nie dostrzegam. Może znajdzie je kto inny. Mnie się ten pulp bardzo podobał, a kto jeszcze nie kupił, niech nadrabia, bo warto jak cholera.