Przyznam szczerze, że przy opisywanej wcześniej książce Obrzęd Matta Baglio nieco się wymęczyłem. Stąd też miałem opory przed seansem filmu na podstawie książki o tytule Rytuał. Okazało się, że pisarz z Baglio średni, ale dał podstawy i kopniaka scenarzystom z krainy marzeń, którzy ze średniej książki zrobić dobry film.
Rytuał opowiada o perypetiach młodego kleryka, który aby pogłębić wiarę i powołanie wyjeżdża do Rzymu, by tam uczyć się posługi egzorcysty. Dla Michaela Kovaka będzie to nie tylko najważniejszy czas w życiu, ale również próba, która ostatecznie umocni go w przekonaniu czy się do tego nadaje.
Film rozkręca się powoli. Akcja sunie leniwie do przodu pokonując coraz to nowe pagórki fabularne. Wraz z przyjazdem do Rzymu nabiera nieco tempa. Znużony być może początkiem widz zaczyna budzić się z letargu i zaciekawieniem oglądać to co dzieje się na ekranie. Rozwój wydarzeń prowadzi do dość nieoczekiwanego i (w mojej opinii) imponującego finału.
Po pierwsze: Anthony Hopkins. Bez niego i kreacji, którą stworzył, film byłby przeciętnym zapychaczem czasu. Hopkins po raz kolejny z roli zrobił sztukę intymną, z którą widz obcuje oprócz filmu. Nawet nieźle wygląda gra pozostałych aktorów, chociaż z oczywistych względów nie dorównują panu Hopkinsowi. Szczerze powiedziawszy w filmie zabrakło nieco klimatu Wiecznego Miasta. Chociaż już tutaj można by kartę odwrócić i powiedzieć, że cały film ma charakter niemal intymny. Akcja nie rozgrywa się na Colloseum, ale w małym pomieszczeniu daleko od placu Świętego Piotra. To może się podobać, tym bardziej, że właśnie tym Baglio ujmuje czytelnika - intymnością. Efekty specjalne, fabuła oraz sceny egzorcyzmów jak najbardziej na plus. Końcowa scena to istny majstersztyk kina pseudo-satanistycznego i choćby dla niej warto przesiedzieć te dwie godziny. Chociaż uważam, że jeśli szanowny widz wkręci się w diaboliczny klimat filmu, ów czas minie jak diabeł ogonem strzelił.
Film rozkręca się powoli. Akcja sunie leniwie do przodu pokonując coraz to nowe pagórki fabularne. Wraz z przyjazdem do Rzymu nabiera nieco tempa. Znużony być może początkiem widz zaczyna budzić się z letargu i zaciekawieniem oglądać to co dzieje się na ekranie. Rozwój wydarzeń prowadzi do dość nieoczekiwanego i (w mojej opinii) imponującego finału.
Po pierwsze: Anthony Hopkins. Bez niego i kreacji, którą stworzył, film byłby przeciętnym zapychaczem czasu. Hopkins po raz kolejny z roli zrobił sztukę intymną, z którą widz obcuje oprócz filmu. Nawet nieźle wygląda gra pozostałych aktorów, chociaż z oczywistych względów nie dorównują panu Hopkinsowi. Szczerze powiedziawszy w filmie zabrakło nieco klimatu Wiecznego Miasta. Chociaż już tutaj można by kartę odwrócić i powiedzieć, że cały film ma charakter niemal intymny. Akcja nie rozgrywa się na Colloseum, ale w małym pomieszczeniu daleko od placu Świętego Piotra. To może się podobać, tym bardziej, że właśnie tym Baglio ujmuje czytelnika - intymnością. Efekty specjalne, fabuła oraz sceny egzorcyzmów jak najbardziej na plus. Końcowa scena to istny majstersztyk kina pseudo-satanistycznego i choćby dla niej warto przesiedzieć te dwie godziny. Chociaż uważam, że jeśli szanowny widz wkręci się w diaboliczny klimat filmu, ów czas minie jak diabeł ogonem strzelił.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz