czwartek, 23 czerwca 2011

Rodzina jest najważniejsza

Rob Zombie jaki jest każdy widzi. Swoją miłość do horrorów kategorii B przekształcił w chory, sadystyczny - jednych odrzucający, innych ujmujący - projekt o wesołej rodzince psychopatów z przedmieść cywilizacji. Mnie osobiście podobają się horrory Zombiego, ale inni nie zostawiają na nich suchej nitki. Kiedy natomiast usłyszałem, że pan Zombie zamierza zmierzyć się z takim klasykiem, jakim jest Halloween serce zadrżało, dłonie zwilgotniały, oczy zaszły mgłą. Ile to razy na oczach milionów widzów, za ciężkie pieniądze bezkarnie gwałcono klasykę pięknego horroru? Ile razy kończyłem seans z niesmakiem, obrzydzeniem do wszelkiej maści amerykańskich produkcji? Czynnikiem wyróżniającym Roba Zombiego od bandy nadętych pacanów w przymałych garniturach z wytwórni jest to, że on naprawdę ten gatunek uwielbia. Tak jak my. I moim zdaniem w Halloween to czuć.

Mały i uroczy Michael nie dorasta w szczęśliwym otoczeniu. Koledzy wyśmiewają się z niego, jak też ze wstydliwej profesji mamy. Karcony za nic przez partnera matki i poniżany przez siostrę, mały Michael just snaps (jak to mówił Jack, główny bohater filmu Fight Club, kiedy tłumaczył szefowi, dlaczego nie ma zawracać mu dupy każdym papierkiem, jaki podniesie z ziemi). Coś wyłącza się w Mike'im i młody człowiek, z pełna determinacją sięga po wielgachny nóż. Radzi sobie w ten sposób z prawie wszystkimi problemami, które dręczyły go dotychczas. Od tego czasu nasz młody bohater spędza długie lata w zamkniętym zakładzie psychiatrycznym, rośnie jak na drożdżach, aż pewnego dnia udaje mu się zbiec.
Przyznam się szczerze, że uwielbiam serię Halloween, ale interpretacja Zombiego mi się podoba. Próżno poszukiwać się czegoś więcej: filozofii patologii, form autodestrukcji czy innych czynników. Halloween to mocny, brutalny i nieco spłycony horror, który jednak ogląda się wyjątkowo przyjemnie. Aktorstwem nikt się raczej nie wykazał, scenariusz niezły, aczkolwiek naiwny. Ja osobiście nie mogłem przejść obojętnie obok wyboru aktorki na siostrę Myersa. Dla mnie to taka Hannah Montana (z pełnym szacunkiem dla owej aktorki) i jakoś przy ucieczce przed rzeźnickim nożem brata wyszła nieco groteskowo. Może po prostu zbyt uwielbiam Jaime Lee Curtis? Podobało mi się uwspółcześnienie tego obrazu. Jakoś fajnie to wszystko zagrało z dzisiejszymi gadżetami.
Odpowiednia brutalność, niezły scenariusz i miłość reżysera do gatunku daje remake, który może nie powala, ale po seansie daje solidne poczucie satysfakcji zamiast niesmaku z kolejnego drętwego badziewia i poczucia zgwałconej klasyki. Polecam jak najbardziej.

1 komentarz:

  1. Średnio udany remake. Jako horror sprawdza się całkiem nieźle, ale ja nie lubię ''odgrzewanych kotletów'', tak więc będę kręciła nosem...

    OdpowiedzUsuń