Jako że jest to mój jubileuszowy wpis i zakładając tego bloga wątpiłem, że zdołam dotrwać w konsekwencji do takiej ilości postów, więc oprócz upicia się ze szczęścia postanowiłem również poświęcić go na film, który jest moim ulubionym horrorem. Od razu lojalnie ostrzegam, że charakter anty-eksperckiego bloga zostanie zachwiany przez ów post, ponieważ widziałem ten film na pewno ponad 100 razy i lubuję się w odnajdywaniu najmniejszych szczegółów jego dotyczących. Absolutnie nie jest to żadna mega produkcja, kasowy hit czy absolutny klasyk. Ten film przebija je wszystkie. Proszę Państwa przed Wami Powrót żywych trupów.
Chcący zarobić parę groszy na wakacje Freddy zatrudnia się magazynie składującym sprzęt medyczny. Jako, że jest to jedna z większych firm w okolicy amerykańskiego zadupia, firma posiada w asortymencie również ludzkie ciała jako materiał do eksperymentów balistycznych. Razem z drugim, mało rozgarniętym pracownikiem Frankiem postanawiają zobaczyć coś, dzięki czemu piętnaście lat wcześniej wojsko zajęło sąsiednie tereny. Okazuje się, że Uneeda Supply posiada kontenery ze zwłokami, które kiedyś były ożywione. Idąc tropem zdrowego rozsądku i logiki, Freddy nie daje się długo namawiać i razem z Frankiem schodzą do piwnicy. Jak można się łatwo domyśleć dwóch geniuszów przez przypadek otwiera kontener, a to co dzieje się później można określić jako miejscowa apokalipsa zombie.
Film powstał w 1985 roku na fali popularności gniotów po klasyce Romero. Z założenia miał być horrorem-komedią i do teraz dla mnie pozostaję wyznacznikiem tego gatunku. Powrót żywych trupów posiada wszystkie elementy kina grozy i idealnego filmu o zombie.
Aktorsko jest wyśmienicie, bo różnorodnie. Od rewelacyjnych kreacji Clu Gulagera, Jamesa Karena czy Thoma Matthewsa po tragiczne np. Jewel Shepard. Wszyscy doskonale wcielili się w zagrane role. Punkowcy są uroczy i odrzucający, pracownicy hali przerażeni, a statyści zombie autentycznie przerażający.
Widziałem sporo filmów o żywych truposzach i nigdy, podkreślam NIGDY nie widziałem tak rewelacyjnej i jednocześnie kiczowatej charakteryzacji zombie. Czy to wstające z grobu, oblepione błotem maszkary czy "świeże mięso" wykluwające się z członków ekipy. Wszyscy wyglądają rewelacyjnie.
Jedną z mocnych stron tego obrazu jest nawet niezła logika działania. Wszystko z czegoś wynika, bohaterowie nie biegają w kółko jak banda niedorozwiniętych paralityków, dziewczyny się potykają (no dobra, jedna). wszyscy robią dokładnie to, na co ochotę ma widz w danym momencie. Nie tylko ochotę, ale co podpowiada mu logika.
Kapitalnie zbudowane są postaci w filmie. Nie ma osób, które by się nie zapamiętało. Opanowany Bert, neurotyk Skuz, zdzirowata nimfomanka Trash czy niemiecki do bólu Ernie wyśmienicie zagrany przez Dona Calfę. Postacie z krwi i kości, które obserwujemy w niczym nie przypominają dzisiejszych papierowych ról, których nie pamiętamy pięć minut po zabójstwie.
Dlaczego spędziłem sto pięćdziesiąt godzin na oglądanie tego filmu? Bo to jest jedyny obraz, który na wskroś mnie przeraża i śmieszy do łez. Bo jest to jedyny film, po zakończeniu którego mam ochotę od razu włączyć go od nowa. Bo jest to jedyny film, który towarzyszy mi od momentu, kiedy skończyłem 7 lat i widziałem go po raz pierwszy (rany, jak ja się wtedy bałem).
Mając na uwadze swoją niezdrową fascynację obrazem śp. Dana O'Bannona wiem, że na świecie istnieją fankluby tego filmu. Ludzie tatuują sobie bohaterów filmu na nogach, zbierają wszelkie gadżety z obrazem związane i robią również mnóstwo innych rzeczy, które wyrażają uwielbienie dla tego filmu.
Trzeba jeszcze krótko wspomnieć o ścieżce dźwiękowej do filmu. Za muzykę odpowiedzialny był Matt Clifford i spisał się doskonale, abstrahuję już od numerów punkowych wypełniających krążek, ale chodzi głównie o tzn. main theme. Zdecydowanie najbardziej przerażający kawałek jaki słyszałem. Absolutna rewelacja.
Można jeszcze dziesiątkami stron wspominać o koszulkach z napisem "Send more cops" i tłumaczyć o co chodzi, o zespole 245 Trioxin, ale czas i chęci są u mnie ograniczone. Poza tym powiedzieć za dużo o tym filmie, to jak zabrać dziecku upragnionego lizaka.
Pozostaje mi jedynie zachęcić wszystkich, absolutnie wszystkich do obejrzenia tego genialnego obrazu. Nie widziałem dotychczas horroru, który tak by mi się spodobał. Absolutny namber łan! Pod każdym względem!
Klasyka gatunku. Nic dodać nic ująć. Czapki z głów
OdpowiedzUsuńGratulacje z powodu jubileuszu i keep on walking :)
OdpowiedzUsuń