środa, 8 sierpnia 2012

Żarty w Edbrook

Ach powroty, powroty. Kiedy pierwszy raz czytałem Nawiedzonego Jamesa Herberta byłem chyba na początku liceum. Do teraz pamiętam, że ekscytowałem się absolutnie każdą stroną. Kilka lat temu przyszła mi znów ochota na tą pozycję angielskiego straszaka i tym razem wynudziłem się okropnie. W te upalne dni po raz trzeci postanowiłem zaglądnąć do mglistej i chłodnej Anglii, gdzie w domostwie Edbrook dzieje się coś dziwnego. 
David Ash, jeden z najlepszych specjalistów od duchów w Wielkiej Brytanii, zostaje zaproszony do Edbrook. Ma wyjaśnić zagadkę (właściwie znaleźć racjonalne wyjaśnienie) pojawiającej się tam postaci. Kiedy Ash przybywa do starej posiadłości, okazuje się, że nie wszytko jest tak, jak sobie zaplanował, a widywana przez mieszkańców zjawa, to dopiero początek koszmaru.

Nawiedzony jest horrorem pełną gębą. Wydany w roku 1990 mógł stanowić naprawdę nie lada rozrywkę w zalewie amberowskiej miernoty. Czy dziś spełnia swoje zadanie i straszy? Mnie nie, ale kogoś wystraszyć jak najbardziej może. Posiada bowiem ku temu mnóstwo środków.
Zadziwia mnie to, że w tak małym dziele Herbert był w stanie wepchnąć tyle elementów dobrego horroru. Mamy tutaj starą angielską posiadłość na uboczu małego miasteczka, jesień, która nieodmiennie towarzyszy zjawiskom nadprzyrodzonym, mamy koszmarne wspomnienia głównego bohatera, duchy, upiory i klimat powieści gotyckiej. Dla fanów mocniejszych wrażeń jest też cnieco makabry. 
Więc co jest nie tak? Mnie nie do końca przekonuje styl Herberta. Niewątpliwie jest on bardzo dobry i żwawy, ale - dla mnie - jest on niestety nieco nużący. Nawiedzonego połknąłem dlatego, że posiada mnóstwo akcji i praktycznie cały czas czytelnik jest przykuty do książki. Gdyby tej akcji było mniej, myślę, że Herbert nie przyciągnąłby mnie tak sktuecznie do siebie. Niemniej jednak książka wręcz sama się czyta, a to, że jest tak krótka można uznać za jej jedyny poważny mankament.
Gdyby pokusić się o jednoznaczną ocenę tego dzieła, to śmiało można stwierdzić, że Nawiedzony jest powieścią bardzo dobrą. Na jednych działa bardziej, na innych mniej. Mnie przyszło go czytać późnym wieczorem i w nocy, i pomimo tego, nie wywarł na mnie jakiś specjalnych emocji. Oczywiście ma na to wpływ jeszcze jeden czynnik. Czytałem tą ksiązkę trzeci raz! Znam fabułę, bohaterów, więc nie wiem, czego więcej mógłbym od Herberta wymagać (chyba staram się wrócić do klimatu, który towarzyszył mi przy pierwszej lekturze). Ale samo to, że trzeci raz sięgnąłem po tą powieść niech będzie moją dla niej rekomendacją.

czwartek, 2 sierpnia 2012

Słodkie Szmaty i Podróżnicy

Odkąd gatunek thrillera literackiego stał się rzeczą tak powszechną i przyziemną jak choćby masło w sklepie czy kanar w tramwaju, twórcy dwoją się i troją w poszukiwaniu oryginalnego pomysłu, który pozwoli im wzbić się ponad masę przeciętności, która obecnie śmiało rozpływa się na księgarnie. Nowy rodzaj psychopaty, tło akcji w wersji retro, wymieszanie religii z thrillerem - jednym słowem cuda. Problem w tym, że większość tych ekperymentów kończy się i tak jednym wielkim ziewem osobnika przyswajającego. Na szczęście co jakiś czas na naszym rodzimym rynku pojawia się ktoś, komu jednak udaje się odskoczyć od reszty miernoty i rzeczywiście przykuć uwagę czytelnika na dłuższy czas. Niemiecki pisarz Zoran Drvenkar pokazał ponownie (po świetnym debiucie Sorry), że warto się z nim liczyć na polu literackiego thrillera.
Nie sposób nie zdradzić większości fabuły książki, opisując o co w niej chodzi, dlatego ograniczę się jedynie do tego, że grupka berlińskich młodych dziewcząt tak jakoś niefortunnie układa sobie sprawy, że wplątują się w bardzo niebezpieczną aferę...

Lakonicznie, bo lakonicznie, ale nie chciałbym popełnić błędu wydawcy, który praktycznie streszcza powieść w notce wydawniczej. A czemu akurat ta powieść wybija się ponad wspomnianą wyżej przeciętność? Ano dlatego, że primo narracja Ty jest prowadzona w drugiej osobie, a narrator zwraca się bezpośrednio do czytelnika, jako postaci. Przyznaję, że zabieg jest na tyle udany, że powieść Drvenkara czyta się z dużą przyjemnością. Drugie primo, to fakt, że Ty jest swoistm miksem gatunkowym, który pociągnięty został w konwencji thrillera sensacyjnego.
Duży plus za mnogość postaci oraz psychologię każdej z nich. Nie jest łatwo wykreować głównych bohaterów tak, żeby czytelnik poczuł coś więcej oprócz obojętności w gatunku, jakim jest thriller. Tym bardziej, że tutaj głównych bohaterów jest kilku. Czytelnik ma okazję wcielić się w każdą z tych postaci, poznać jej historię, lęki, obawy i radości. Potem, to już święte prawo autora, jak zabawi się z czytelnikiem: czy rozedrze na strzępy naszego ulubionego bohatera czy nie. A przyznam, że tutaj nie ma nic pewnego.
Podoba mi się klimat tych powieści Drvenkara. Nie często znosi mnie do współczesnego Berlina i jego mrocznych zakątków, ale jeśli już, to chciałbym, żeby prowadził mnie przez nie właśnie Drvenkar. Z jednej strony mamy tutaj mnóstwo nawiązań do podziału kraju Murem Berlińskim, z drugiej kontrastuje to ze sztuczną i pustą nowoczesnością, którą autor wyraźnie krytykuje. Osadzenie akcji w takich realich jest bardzo dobrym posunięciem.
Czy Ty ma wady?
Pewnie, że ma. Ale większość zalet w pełni rekompensuje niedociągnięcia autora i fabuły. Także ja śmiało polecam. Naprawdę warto zainteresować się prozą Zorana Drvenkara i promować go w naszym kraju. Niezbyt często zdarza się u nas taki autor i szkoda by było, żeby usłyszała o nim jedynie garstka osób.