czwartek, 5 maja 2011

Raz, dwa, trzy... uśmiech

Zdarzyło mi się na studiach uczęszczać na zajęcia ze starożytnego teatru koreańskiego. Dziwna to była rzecz bardzo. Za każdym razem, my studenci, mieliśmy okazję zobaczyć jakiś spektakl. Dodam, że ów spektakle były bardzo specyficzne. To takie poprawnie polityczne nazwanie rzeczy nie do zniesienia. Wykładowczyni mówiła nam, że dla przeciętnego obywatela Europy dźwięki teatru koreańskiego, na początku intrygujące, z czasem mogą być lekko irytujące. W moim przypadku irytację miałem po pierwszych dwudziestu minutach, reszta to pełna złość i katorga. Przywołałem ten przykład dlatego, że sądzę, iż podobnie rzecz się ma z azjatycką grozą. Dla zwykłego obywatela Europy wykrzywienie twarzy Azjaty lub Azjatki, potraktowanej wcześniej pudrem i krwawe ślady wokół oczu są nie do zniesienia. Jakkolwiek nie jest to spłycona próba interpretacji fenomenu azjatyckiego kina grozy, to oglądając Widmo, można odnieść podobne wrażenie.

Fabuła filmu jest tak banalna, że aż boli. Urocza para mieszkańców Tajlandii bawi się setnie na imprezie z kolegami Tuna. Wracając, Jane potrąca kobietę przechodząca przez jezdnię. Ucieka z miejsca wypadku, a na drugi dzień dowiaduje się, że żadnej kobiety tam oczywiście nie było. Po tym uroczym incydencie Tun dowiaduje się o śmierci swoich dawnych kolegów, a jego zaczyna nawiedzać widmo przeszłości.
Sztampa, że aż skrzypi. Ale to nic moi drodzy. To nic. Bo ten tajlandzki obraz to jeden z najlepszych i najstraszniejszych horrorów, jakie miałem okazję oglądać.
Dla mnie Widmo to absolutna petarda. Doskonały przykład, że mniej znaczy lepiej, w tym przypadku straszniej. Oszczędność środków w tym filmie dała przerażający surowy klimat dziwnej Azji. Wszystko jest ciche, papieros leniwie tli się w popielniczce, słońce walczy z zasuniętymi kotarami, a widmo chybotliwie spaceruje wokół regału z książkami. Role zagrane również na przyzwoitym poziomie. Gdzie film ma wystraszyć to trzepnie, gdzie ma zwolnić i uśpić biednego widza, to zrobi to na tyle skutecznie, że niczego nie spodziewająca się ofiara, podskoczy przy następnej scenie. Podstawowym gadżetem w tym filmie jest wykorzystywany do cna w horrorach aparat fotograficzny i nawet to gra w tym filmie.
Żaden ze mnie ekspert. Azjatyckie kino grozy jest mi raczej obce (myślę, że niektórzy np. Sakebi mają o wiele więcej do powiedzenia w tej kwestii), ale tego filmu naprawdę się wystraszyłem.
Nie ma co nadmiernie rozdmuchiwać wypowiedź. Widmo to jeden z najlepszych filmów grozy ostatnich lat, jakie miałem okazję oglądać. Człowiek od początku do końca wgapia w ekran się obgryzając paznokcie, a po seansie oprócz ogromnej satysfakcji u niektórych może pojawić się ból okolic karku. Trzeba!

3 komentarze:

  1. Zaraz obok kontrowersyjnego i brutalnego ''Art of the devil'', to jeden z moich ulubionych tajskich horrorów. Zresztą chyba właśnie dzięki ''Shutter'owi'' na szerokie wody wypłynął tajski horror. Perełka, po prostu perełka, a już totalnie podbudował mnie fakt, że nawet znajomym, którzy nie przepadają za ''skośnooką'' grozą, ''Widmo'' do gustu przypadł.
    Owszem, nie doświadczymy tu żadnych nowości, a wręcz przeciwnie - sztampowo straszyć nas będzie zjawa dziewczyny, pragnąca zemsty, ale sami przyznacie (a przynajmniej mam nadzieję, że większość), iż straszy całkiem okazale!!! Uwielbiam ten film i nie ma co... :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Straszy na tyle okazale, że ja, pomimo, że duży ze mnie chłopiec, do łazienki po seansie szedłem dziwnie rozglądając się wokół :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Zgadzam się i powiem Ci, że nawet ja - pomimo, że z azjatycką grozą obeznana od kilku lat - podczas seansu niejednokrotnie poszczególne sceny przypłaciłam koszmarną palpitacją serca...a zdarza mi się to nie często :)

    OdpowiedzUsuń