wtorek, 17 maja 2011

Pośród plaży, traw i martwych morskich krów

Do aktywisty proekologicznego przywiązującego się do drzew, a wolnych chwilach nagabującego ludzi na ulicach mi daleko. Ale wkurwia mnie to, że ludzie nie potrafią uszanować swojego domu, jakim jest nasza planeta. Nie raz, kiedy widzę, jak jakiś delikwent od niechcenia wyrzuca plastikową torbę na poszycie lasu koło drogi albo łąkę, mam ochotę podejść i wepchnąć mu to do gardła lub szczelnie owinąć jego tłusty łeb i patrzeć jak zaczyna mu brakować tchu, oczy wybałuszają się coraz bardziej... Dobra, rozmarzyłem się.
Generalnie chodzi mi o to, że razi mnie ludzka głupota, lenistwo i bezmyślność w stosunku do przyrody, więc popieram formę straszenia naturą, jakie zaprezentowano nam w filmie Long Weekend.

W pięknej scenerii Australii łatwiej wpaść na pomysł wspólnego weekendu na łonie natury. Taką koncepcję wprowadza w życie Peter zabierając żonę Carlę (kobieta nie jest specjalnie zachwycona) nad malowniczy brzeg oceanu. W drodze do miejsca wymarzonego, Peter potrąca kangura, ale jak przystało na faceta z wielkiego miasta, który kontakt z naturą ma tylko dzięki National Geographic, nic sobie z tego nie robi. Grzechów miastowiczów jest więcej: torba foliowa rzucona gdzie popadnie, butelki po piwie i wiele innych rzeczy. W nocy coś dziwnego zaczyna dziać się wokół obozowiska małżeństwa, gdyż okazuje się, że natura nie pozostaje dłużna.
Przyznam, że kompletnie beznamiętnie siadłem do seansu i takie uczucie towarzyszyło mi części filmu. Po jego zakończeniu, z pełną świadomością mogę powiedzieć, że nie wiem czy Long Weekend mi się podoba czy nie.
Moralizowanie z pomocą horroru to ryzyko. Bardzo łatwo wpaść w pułapkę śmieszności i kpiny.
Zacznę od plusów. Zdecydowanie kciuk w górę dla Jamesa Caviezela. Przez niemal cały film facet tak skutecznie irytuje i razi debilizmem głównego bohatera, że naprawdę należą mu się oklaski. Aktorka partnerująca to ładne tło. Samo otoczenie również poczytuje na plus. Nie ma tam przesłodzonej cukierkowej plaży, soczystych zielonych liści palm ani nieustannego żaru słońca. Wszystko wygląda o wiele bardziej naturalnie.
Jako minus natomiast można potraktować akcję. Bo w sumie w tym filmie jest ona tak chaotyczna i mozaikowa, że nie daje się szansy widzowi na "wejście " w obraz. Z drugiej jednak strony jest to coś innego i ciekawego. Kolejnym punktem jest konflikt małżeństwa na tle dzikiej Australii. Wpływ środowiska zdecydowanie źle wypływa na ich relacje, ale pokazane to w sposób jakiś mdły i nijaki.
No i właśnie to jest główny problem: w jaki sposób ocenić ten film. Przyznam się szczerze, że nie wiem. Z jednej strony jest to ciekawy obraz, z drugiej zaś kolejny remake, mdło i kulawo przedstawiony. Dla mnie trochę bardziej na plus niż minus. Nie wiem, może przez scenę w samej końcówce, którą wszyscy powinni być ukontentowani.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz