Wirujące karuzele, diabelskie młyny, tony waty cukrowej i nieustające piski przerażonych dziewcząt - to oczywiście nieodłączne atrybuty wesołego miasteczka. Któż z nas nie kocha tych kiczowatych wymalowanych gęb klaunów na każdej z atrakcji, daremnych karuzeli w postaci okropnych koni? Któż nie lubi zapychać się watą cukrową, aby chwilę później skorzystać z atrakcji, jaką jest jazda głową w dół przez większość trasy? Wiem, wiem przesadzam. Lubię wesołe miasteczka. Może jakoś nie specjalnie mi do nich po drodze, ale jeśli natrafię na takowe na wakacjach, to z miłą chęcią wejdę i rzucę okiem. Niestety lęk wysokości wyklucza mi jakieś osiemdziesiąt procent zabaw, ale zawsze zostaje strzelnica, zamek strachu i samochodziki do obijania.
Kiedy łażę między świecącymi i kręcącymi się atrakcjami zawsze przez głowę przelatują mi myśli, że wesołe miasteczko to kiczowaty raj dla psycholi, upatrujących swoje ofiary wśród rozbawionej gawiedzi. Uwielbiam też wszelkie opowieści o tej tematyce. Dawno temu widziałem The Funhouse Tobe'go Hoopera, a potem dowiedziałem się, że facet dzięki któremu poniekąd czytam taką literaturę napisał na jego podstawie książkę. Mowa oczywiście o książce Tunel strachu aka Wesołe miasteczko, a pan wyglądający zza kotary to Dean R. Koontz.
Tunel strachu przeczytałem lata temu i pamiętam, że wtedy żaden był ze mnie czytelnik, a książka mi się szalenie podobała. Była krew, był psychol, był lunapark. Kiedy minęły bezpowrotnie te beztroskie czasy, gdy człowiek nie zwracał uwagi na styl, język i wszystko inne, no co dziś zwraca nawet wbrew sobie, postanowiłem pana Koontza odświeżyć. Z oczywistych względów wybór padł na ową pozycję.
Kiedy łażę między świecącymi i kręcącymi się atrakcjami zawsze przez głowę przelatują mi myśli, że wesołe miasteczko to kiczowaty raj dla psycholi, upatrujących swoje ofiary wśród rozbawionej gawiedzi. Uwielbiam też wszelkie opowieści o tej tematyce. Dawno temu widziałem The Funhouse Tobe'go Hoopera, a potem dowiedziałem się, że facet dzięki któremu poniekąd czytam taką literaturę napisał na jego podstawie książkę. Mowa oczywiście o książce Tunel strachu aka Wesołe miasteczko, a pan wyglądający zza kotary to Dean R. Koontz.
Tunel strachu przeczytałem lata temu i pamiętam, że wtedy żaden był ze mnie czytelnik, a książka mi się szalenie podobała. Była krew, był psychol, był lunapark. Kiedy minęły bezpowrotnie te beztroskie czasy, gdy człowiek nie zwracał uwagi na styl, język i wszystko inne, no co dziś zwraca nawet wbrew sobie, postanowiłem pana Koontza odświeżyć. Z oczywistych względów wybór padł na ową pozycję.
Rodzeństwo Amy i Joey są w domu terroryzowani przez matkę, religijną fanatyczkę. Pewnego dnia w ich mieście zjawia się wesołe miasteczko, w którym oboje widzą ucieczkę od chorobliwie apodyktycznej matki. Ten lunapark jednak ma dla tej dwójki o wiele więcej do zaoferowania.
I tyle jeśli chodzi o fabułę. Prosta do bólu i schematyczna. Aspekt fanatyzmu religijnego sztampowy i banalny. Postaci papierowe, akcja nawet na niezłym poziomie. Na poklask zasługuje facet, który ugania się za na wpół rozebranymi uczestniczkami atrakcji wesołego miasteczka.
Bądźmy szczerzy - ta książka to beton. Do bólu schematyczny, pisany na podstawie filmu, bez własnej charakterystyki. Ktoś zapyta: więc po jaką cholerę tracić na nią czas?
Odpowiedź jest bardzo prosta - bo jest urocza! Te wszystkie mankamenty dodają tej powieści uroku. Papierowa wersja thrillera klasy B lub C z wszystkimi grzechami gatunku, to idealny sposób na wzmocnienie przeświadczenia, że wesołe miasteczka to raje dla psychopatycznych morderców. Jeśli ktoś, tak jak ja, lubi takie historie, to na pewno będzie zadowolony. Oczywiście jeśli podda się urokowi prostego stylu Deana Koontza, przymknie oko na idiotyzmy w logice fabuły i postanowi się dobrze bawić. Dla mnie Tunel strachu to niezły substytut kiczowatej kolejki górskiej. Zapnijcie pasy, ruszamy!
I tyle jeśli chodzi o fabułę. Prosta do bólu i schematyczna. Aspekt fanatyzmu religijnego sztampowy i banalny. Postaci papierowe, akcja nawet na niezłym poziomie. Na poklask zasługuje facet, który ugania się za na wpół rozebranymi uczestniczkami atrakcji wesołego miasteczka.
Bądźmy szczerzy - ta książka to beton. Do bólu schematyczny, pisany na podstawie filmu, bez własnej charakterystyki. Ktoś zapyta: więc po jaką cholerę tracić na nią czas?
Odpowiedź jest bardzo prosta - bo jest urocza! Te wszystkie mankamenty dodają tej powieści uroku. Papierowa wersja thrillera klasy B lub C z wszystkimi grzechami gatunku, to idealny sposób na wzmocnienie przeświadczenia, że wesołe miasteczka to raje dla psychopatycznych morderców. Jeśli ktoś, tak jak ja, lubi takie historie, to na pewno będzie zadowolony. Oczywiście jeśli podda się urokowi prostego stylu Deana Koontza, przymknie oko na idiotyzmy w logice fabuły i postanowi się dobrze bawić. Dla mnie Tunel strachu to niezły substytut kiczowatej kolejki górskiej. Zapnijcie pasy, ruszamy!
Hm, prawdą jest, że z twórczością Koontza jestem nieco na bakier, dlatego też nie bardzo powinnam się wypowiadać w tym temacie, jednak znajoma ma dość pokaźną kolekcję jego książek i mimo ''idiotyzmów w logice fabuły'' chyba jej poszukam. :)
OdpowiedzUsuńA ja uwielbiam tą książkę - zresztą Koontza także. Ale filmu nie polecam.
OdpowiedzUsuńCiekawa książka Koontza.http://linkaturs.com/news0041.php. film taki sobie
OdpowiedzUsuń