Któż z nas nie czeka na wakacje? Cały rok harujemy jak woły, albo opieprzamy się markując robotę, tak czy inaczej wykończeni marzymy o urlopie. Najlepiej za granicą. Ten śmieszny zbitek słów większości kojarzy się ze skalistymi klifami Chorwacji, gorącym klimatem Tunezji bądź turystycznymi atrakcjami Egiptu. Za granicą.
Dla pewnej części społeczeństwa, twór ów może oznaczać nie tylko urlop wśród palm, z otwartym barem i drinkiem w ręku. Coraz więcej ludzi szuka wypoczynku gdzie indziej. Ci, których stać na możliwość wyplucia większej ilości pieniędzy jadą do krajów egzotycznych. Pod przykrywką obcowania z dawnymi cywilizacjami wybierają najdroższe hotele, a w przerwach między zwiedzaniem upijają się na umór. Są i tacy, którzy na własną rękę postanawiają wywołać u siebie przyjemny dreszczyk emocji związany z rolą pioniera poszukiwań. Tacy często doświadczają o wiele więcej.
Podobny przebieg ma fabuła filmu Ruiny. Otóż ochoczo nastawiona grupa pogwizdujących hymn amerykanów wybiera się na własną rękę do Meksyku, aby zobaczyć świątynie, które niegdyś zamiast farby spływały krwią ofiar na cześć bóstw. Oczywiście jak łatwo idzie się domyśleć banda nieporadnych młokosów wpada w nie lada tarapaty. Naruszając nietykalność ołtarza porośniętego dziwnymi chaszczami wzbudzają nienawiść okolicznych mieszkańców. Ci manifestują ją pstrokacąc ziemię przed świątynią mózgiem jednego z nich. Nasza grupa pionierów zmuszona jest pozostać na samej górze wspomnianej świątyni. Z jakiegoś powodu rdzenni mieszkańcy boją się nawet podchodzić do obiektu, o czym już wkrótce przekonają się ludzie z cywilizacji.
Dla pewnej części społeczeństwa, twór ów może oznaczać nie tylko urlop wśród palm, z otwartym barem i drinkiem w ręku. Coraz więcej ludzi szuka wypoczynku gdzie indziej. Ci, których stać na możliwość wyplucia większej ilości pieniędzy jadą do krajów egzotycznych. Pod przykrywką obcowania z dawnymi cywilizacjami wybierają najdroższe hotele, a w przerwach między zwiedzaniem upijają się na umór. Są i tacy, którzy na własną rękę postanawiają wywołać u siebie przyjemny dreszczyk emocji związany z rolą pioniera poszukiwań. Tacy często doświadczają o wiele więcej.
Podobny przebieg ma fabuła filmu Ruiny. Otóż ochoczo nastawiona grupa pogwizdujących hymn amerykanów wybiera się na własną rękę do Meksyku, aby zobaczyć świątynie, które niegdyś zamiast farby spływały krwią ofiar na cześć bóstw. Oczywiście jak łatwo idzie się domyśleć banda nieporadnych młokosów wpada w nie lada tarapaty. Naruszając nietykalność ołtarza porośniętego dziwnymi chaszczami wzbudzają nienawiść okolicznych mieszkańców. Ci manifestują ją pstrokacąc ziemię przed świątynią mózgiem jednego z nich. Nasza grupa pionierów zmuszona jest pozostać na samej górze wspomnianej świątyni. Z jakiegoś powodu rdzenni mieszkańcy boją się nawet podchodzić do obiektu, o czym już wkrótce przekonają się ludzie z cywilizacji.
Ruiny to adaptacja książki Scotta Smith'a o tym samym tytule. Zajął się on również scenariuszem, co filmowi z pewnością wyszło na dobre. Oprócz średniej gry amerykanów znanych z durnowatych komedii romantycznych film okazał się dużym pozytywnym zaskoczeniem. Co nieczęsto się zdarza porwała mnie sama fabuła. Cała sytuacja, w której znaleźli się nie jest do pozazdroszczenia. Mała powierzchnia, palące słońce, dziura z której co chwila dobiega odgłos dzwonka telefonu i coś jeszcze co myśli i poluje od wieków.
Obraz obfituje w krwawe sceny. Ale wszystko niewątpliwie jest dopasowane. Tyle krwi ile jest konieczne. Widać konsekwencję w budowaniu klimatu. Duszna, coraz bardziej klaustrofobiczna aura ogarnia zarówno głównych bohaterów jak i widzów. Każde wydarzenie wynika z poprzedniego, każdy ruch ma swoje konsekwencje i o dziwo wychodzi to naturalnie. Moja zgryźliwość wynika z faktu iż parę takich filmów już powstało, ale z konsekwencją i logiką twórcy minęli się szerokim łukiem. Tutaj jest zgoła inaczej, co wypada policzyć jako plus.
Sceny makabry też łapią za gardełko. Twórcy postarali się, by wszelkie próby uwidocznienia anatomii ludzkiej były jak najbardziej realne i muszę powiedzieć, że wyszły. Krew chlapie, ciało odpada, a gawiedź przymyka oczy z obrzydzenia i szczerzy się do ekranu.
Ruiny to konsekwentny i w miarę logiczny horror, który ogląda się zdecydowanie z przyjemnością. Aktorsko jest średnio. Podobać się może rola blond panienki, której losy potoczą się w dość nieoczekiwanym kierunku. Wizualna strona filmu też jest całkiem przyjemna. Egzotyczne zdjęcia i efekty specjalne nie są nachalne, ale dobrze skomponowane.
Gdyby można było jakoś określić ten film, to można powiedzieć, że jest on dobrze skrojony i chyba to sprawia, że jest on całkiem zacną rozrywką w naszym horrorowym światku.
Obraz obfituje w krwawe sceny. Ale wszystko niewątpliwie jest dopasowane. Tyle krwi ile jest konieczne. Widać konsekwencję w budowaniu klimatu. Duszna, coraz bardziej klaustrofobiczna aura ogarnia zarówno głównych bohaterów jak i widzów. Każde wydarzenie wynika z poprzedniego, każdy ruch ma swoje konsekwencje i o dziwo wychodzi to naturalnie. Moja zgryźliwość wynika z faktu iż parę takich filmów już powstało, ale z konsekwencją i logiką twórcy minęli się szerokim łukiem. Tutaj jest zgoła inaczej, co wypada policzyć jako plus.
Sceny makabry też łapią za gardełko. Twórcy postarali się, by wszelkie próby uwidocznienia anatomii ludzkiej były jak najbardziej realne i muszę powiedzieć, że wyszły. Krew chlapie, ciało odpada, a gawiedź przymyka oczy z obrzydzenia i szczerzy się do ekranu.
Ruiny to konsekwentny i w miarę logiczny horror, który ogląda się zdecydowanie z przyjemnością. Aktorsko jest średnio. Podobać się może rola blond panienki, której losy potoczą się w dość nieoczekiwanym kierunku. Wizualna strona filmu też jest całkiem przyjemna. Egzotyczne zdjęcia i efekty specjalne nie są nachalne, ale dobrze skomponowane.
Gdyby można było jakoś określić ten film, to można powiedzieć, że jest on dobrze skrojony i chyba to sprawia, że jest on całkiem zacną rozrywką w naszym horrorowym światku.
Świetny blog! Oczywiście, dodaję do polecanych u siebie. Co do filmu "Ruiny" to mnie też przypadł do gustu, fajnie się go oglądało. No i te krwawe sceny:) Pozdrawiam!
OdpowiedzUsuńFaktycznie, film też mnie bardzo miło zaskoczył, choć do amerykańskich straszaków to ja z dystansem podchodzę, bo to nie moja działka jest, hehehe ;) Ale tu podobało mi się podjęcie tematyki takiej, a nie innej, która mnie zaskoczyła, pewnie w dużej mierze przez to, ze z książką niestety nie miałam do czynienia. Może gdybym wpierw zapoznała się z książkowym pierwowzorem, ocena filmu byłaby inna, ale stało się inaczej i to film był pierwszy i bardzo przypadł mi do gustu. W mojej ocenie konkretne 7/10.
OdpowiedzUsuń