czwartek, 28 kwietnia 2011

Bo w życiu trzeba mieć cel

Każdy musi mieć w życiu cel. Jakikolwiek. Nie można - według przyjętych norm społecznych - po prostu spierdolić sobie życia, egzystując bezcelowo. Tak przynajmniej mówi nam dzisiejszy świat. Posiadanie celu sprawdza się również w innych wypadkach. Na emeryturze, gdy człowiek nie potrafi docenić ani zagospodarować wolnego czasu, który jest mu dany przez jaśnie panujących. Cel sprawia, że taki człowiek czuje się potrzebny. Przede wszystkim jednak w życiowych tragediach. Gdy dotknie nas nieszczęście, doskonale mieć wtedy cel, żeby móc zaprzątnąć głowę czym innym. Żeby nie myśleć o tragedii, która nas spotkała. Żebyśmy dalej czuli się potrzebni i metafizycznie wciąż kontynuowali to życie, które może wydawać się beznadziejne.
Takie też zamierzenie ma młode małżeństwo Craig i Elise, które w dość podłych okolicznościach traci jedynego syna. Dziecko zostaje brutalnie zamordowane przez faceta dla którego słowo "samokontrola" nie istnieje. Po aresztowaniu bardzo zły sąd wymierza zwyrodnialcowi karę 25 lat pozbawienia wolności. W tym momencie, dla szalejących z rozpaczy rodziców celem życiowym staje się zemsta i chęć zadania bólu sprawcy tej okrutnej zbrodni.

Komu z nas od czasu do czasu nie przemykają po głowie podobne myśli? Kto z nas, mając Hitlera na stole oparłby się wbiciu rozżarzonej igły w oko czy zerwaniu obcęgami paznokcia?
The Tortured w dość płytki sposób stara się polemizować z definicją samosądów w obliczu bezradności wymiaru sprawiedliwości. Cała historia ukazana w filmie to bardzo prosty i schematyczny sznurek pewnych zdarzeń, które nieuchronnie zbliżają się do oczekiwanego finału. W rzeczywistości ową schematyczność poczytać można na plus. Widz, który ogląda film tego właśnie oczekuje. Z całych sił chce przywdziać rzymskie szaty i skierować palec w dół. Czeka na moment, kiedy Craig i Elise wezmą sprawy w swoje ręce i tytuł filmu (choć nieco metaforyczny) w końcu zacznie odwoływać się do treści.
Wydaje mi się, że twórcy The Tortured nieco się pogubili. Z jednej strony chcieli ukazać motywacje rodziców do takiego działania, z drugiej zaś zaszokować widza sposobami zadawania bólu i mąk. W mojej ocenie średnio wyszło jedno i drugie. Spłycono mocno aspekt psychologiczny rzucając widzowi kilka scen, w których desperacja matki i ojca jest bardzo widoczna, ale ani to płynne, ani klejące się ze sobą. Aby podjąć decyzję o zostaniu czyimś panem życia lub śmierci, trzeba mieć naprawdę ważny powód. Nie wątpię iż mord na jedynym dziecku nie jest wystarczający. Jednak film mi tego nie ukazał.
Z drugiej strony zadawanie ran też nie należy do jakiś specjalnych fenomenów makabrycznego kina. Rzeczywiście jest parę scen, które mogą nieco zaniepokoić widza zdrowiem psychicznym twórców, ale nie ma tego za dużo.
Pozostaje pytanie cóż podmioty odpowiedzialne chciały tym filmem pokazać? Jeśli miał to być pstryczek w "american justice" to za mały, jeśli natomiast miał to być szokujący obraz, to do wcześniejszych dzieł Twisted Pictures sporo mu brakuje. Pomimo, że nie wiadomo o co dokładnie chodziło, film warto obejrzeć. Chociażby dlatego, żeby zaspokoić swoje mroczne i głęboko schowane przed światem pragnienie nieposkromionej zemsty, do którego oczywiście nikt z nas się nie przyzna.

2 komentarze:

  1. Czasami nurtuje mnie pytanie, dla jakiego typu odbiorców takie filmy są kręcone? Fabuła dość chora, choć już samo wykonanie daje wiele do życzenia. To jeden z tych filmów, które ma się ''na raz''. Z pewnością po raz drugi za niego nie chwycę.
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  2. Aga, takie filmy kierowane są do mnie:) Uwielbiam kino torture-porn (ten film także), aczkolwiek mając taki, a nie inny gust muszę ciągle zmagać się z tekstami typu: Film dla psychopatów. No cóż, psychopatką nie jestem i uważam, że powinno się robić zarówno takie horrory jak i te nastrojowe - w końcu istnieją różni ludzi i każdy lubi co innego.

    OdpowiedzUsuń