Teraz nieco z innej bajki. Należę do osób, które uważają, że uczucie strachu można wywołać z pomocą przeróżnych środków. A to przyjdzie rachunek rozliczeniowy za prąd, kiedy pół roku wcześniej zmieniliśmy kuchenkę na elektryczną; a to wybranka po upojnej nocy nagle zerwie się z łóżka z „o, kurde” na ustach i wymownym spanikowany spojrzeniu utkwionym w lubego; a to obudzi nas w nocy telefon, a jak wszyscy dobrze wiemy, to nie zwiastuje nic dobrego (jak pisał Jarosław Grzędowicz: „przecież nikt o trzeciej nad ranem nie poinformuje mnie, że coś wygrałem”). Podobnie jest w świecie horroru.
Straszący mają do dyspozycji filmy, książki bądź muzykę. Spotkałem ludzi, którzy twierdzą, że nie można bać się muzyki. Bać może nie… Ale z pewnością z pomocą tego medium jesteśmy w stanie z naszego mieszkania na dziewiątym piętrze betonowego pudełka zrobić pokój w komnacie na zamku, gdzie za drzwiami ktoś lub coś się zbliża, a wiatr za witrażowymi oknami zawodzi ponuro…
Nie będę opisywał moich przygód związanych z poznawaniem świata muzyki. Powiem tylko, że gustuje w dźwiękach raczej ciężkich, gdzie zrozumienie o czym „śpiewa” wokalista przychodzi z niemałym trudem. Przesłuchując setki płyt dawno temu natknąłem się na płytę „Cruelty and the Beast” zespołu Cradle of Filth. To najprawdopodobniej od tego momentu zakochałem się w muzyce brytyjskich wampirów.
„Cruelty and the Beast” jest jednych z pierwszych koncept-albumów w świecie muzyki metalowej. Całkowicie poświęcona Elżbiecie Batory, która jak wiadomo z racji braku sklepów z kremami i maseczkami gustowała, według legend, w dziewiczej krwi, aby zachować młodość. Elżbieta Batory jako postać wokół, której oparto muzyczną opowieść zespołu, który swoją muzykę określa horror black metal? To nie mogło się nie udać!
Po pierwsze oprawa graficzna albumu. Genialna okładka, ukazująca skąpaną we krwi Elżbietę już przyciąga potencjalnego słuchacza do swojego świata. Graficznie w całym albumie aż kipi od mroku, okultyzmu i erotyki, co doskonale definiuje panią Batory.
Po drugie muzyka. Gdybym miał to jakoś porównać do czegoś mi znajomego czy bliższego, bez zbędnego wbijania się w tytuły piosenek i definicje muzyczne, powiedziałbym, że jest to genialna ścieżka dźwiękowa do horroru o hrabinie z Czachtic. Mrocznego, niepokojącego, pięknego i mocno erotycznego.
Już na początku płyty częstowani jesteśmy upiornym chórem, który zwiastuje burzę, jaka później rozpęta się w naszym odtwarzaczu. Trzy szybkie utwory z ostrymi riffami i genialnym sekwencjami klawiszy pokazują na co mamy nastawić się w dalszej części. Idealnie wyważona proporcja między morderczym tempem i grobowym skrzekiem Daniego (wokalista CoF) a wstrzymaniem akcji w postaci delikatnych dźwięków, to charakterystyka tej płyty. Niektórzy mogą poczuć znużenie wsłuchując się w pędzącą perkusję, gitary i wokal, więc Cradle of Filth częstuje słuchaczy czymś, o czym marzy sennie każdy męski członek subkultury gotów. W roli głównej sama Elżbieta (raczej aktorka, która wciela się w jej postać, ale pozostańmy w konwencji), która serwuje nam jęki z pogranicza ostrego i brutalnego miłosnego uniesienia połączone ze szlochem swych ofiar, które to obserwują. Utwór naprawdę robi wrażenie.
Reszta płyty to piękna kontynuacja od początku określonej muzycznej drogi. Wyważony kontrast między mrokiem, obłędem i erotyką w najlepszym muzycznym wykonaniu.
Na uwagę oprócz wspomnianego fetyszowego utworu zasługuje również kawałek o nazwie „Bathory Aria”. Złożony z trzech połączonych utworów, sam może stanowić mini koncept-album o Elżbiecie Bathory.
Ciężko opisywać muzykę komuś, kto jej nie słyszy. „Cruelty and the Beast” jest kawałkiem naprawdę genialnego grania, które aż ocieka mrokiem, seksem, obłędem i morderstwem. Polecam jako tło do horrorów (jeśli ktoś potrafi czytać przy takiej muzyce), albo lepiej żeby takiej płycie poświęcić całą uwagę i uśmiechnąć się do węgierskiej hrabiny.
Obiecująca strona :) Zapraszam na www.catinthewell.pl i pozdrawiam!
OdpowiedzUsuńMój ulubiony album ''Kredek'', którego mogę słuchać non-stop. Moim zdecydowanym faworytem jest tu utwór ''Desire In Violent Overture''...rozpierducha, jak nic... :D
OdpowiedzUsuńPzdr...
No to tak jak ja. Dla mnie to pierwsza płytka CoF, na którą trafiłem. Do teraz numer 1!
OdpowiedzUsuńPierwszą płytką, jaka wpadła mi w ręce, to ''Vempire'', a potem (jeśli dobrze pamiętam) - ''Dusk...and Her Embrace''. To była miłość od pierwszego usłyszenia :D Jak jednak wpadła mi w ręce ''Cruelty and the Beast'' to po prostu padłam na kolana!!!! :)
OdpowiedzUsuń