czwartek, 10 marca 2011

Ekranowy żywot pisarza

Bycie pisarzem to klawa profesja. Tak przynajmniej z ironią pisał Andrzej Pilipiuk. Człowiek wstaje o ludzkich porach, miejce pracy ma parę metrów od łóżka, obiad można zjeść o normalnej porze, przewietrzyć się. Napisać coś, potem znów coś napisać. Dla odświeżenia umysłu obejrzeć serial, wyjść na spacer, potem znów coś skrobnąć... i tak cały czas. Problem w tym, że taki obrzęd dnia pisarza mógłby pasować albo do geniusza albo kompletnego obiboka żyjącego na kredyt. Praca pisarza - według mnie - to mozolne mierzenie się z własnymi wypocinami, pisanie, poprawianie, redakcja, poprawianie, szlifowanie i tak w kółko. O zachowaniach konsumenckich na rynku książki w kontekście zawodu pisarza nie wspominam, bo ani to nie miejsce, ani autor wybitnie doświadczony. Głównie chodzi o to, że pisarstwo to ciężki kawał chleba, często narażony na mnóstwo bodźców.
Umysł ludzki częto płata figle. Pomyśleć tylko, jakie figle musi płatać umysł pisarza, który przez większość swojego życia ma do czynienia z wymyślonymi ludźmi i światami. Taki pomysł wykorzystał Stephen King w noweli "Sekretne Okno, Sekretny Ogród" zamieszczonej w zbiorze Czwarta po północy/4 po północy, która została rewelacyjnie zekranizowana.
Mort Rainey to facet, któremu w życiu wyszło i nie wyszło. Uznanie za pisarskie osiągnięcia w przeszłości obecnie zamieniły się w apatię i wieczne odrętwienie. Rainey niby próbuje coś pisać, ale jakby niezbyt chętnie. Często daję się skusić syndromowi stuwatowej żarówki (Graham Masterton w jednym z wywiadów powiedział, że czasem jest w stanie przejechać całe miasto po zbędną stuwatową żarówkę, byle by tylko nie siadać do pisania). Pewnego dnia odwiedza go facet, który twierdzi, że Mort ukradł mu historię. Sprawa jest na tyle dziwna, że maszynopis Spluwy (tak nazywa siebie ów jegomość) i Rainey'a są bardzo podobne. Kiedy Mort postanawia walczyć o dobre imię, wydarzenia przybierają dość nieoczekiwany obrót i pisarz musi walczyć o wiele więcej.
Ten spłaszczony i okładkowo brzmiący opis niech wystarczy. Osobom, które nie widziały filmu, nie chciałbym psuć zabawy. Muszę powiedzieć, że zarówno nowela Kinga jak i jej filmowa wersja bardzo mi się spodobały. Postać Rainey'a w książce jest irytująca. Miotający się pisarz, niepotrafiący poradzić sobie z rozwodem, męczony przez niemoc twórczą i wkurzający nawet samego siebie. King świetnie przedstawił psychologię postaci Morta. Po raz kolejny sprawdza się stara pisarska zasada: "Pisz to, o czym wiesz". King zdaje się być w pełni predestynowany do pisania o pisaniu. Świat Morta jest wąski, obszarpany, co niewątpiliwe wpływa na psychikę głównego bohatera. Do problemów w życiu osobistym, dochodzi sprawa ze świrem oskarżającym go o plagiat. Jest sam. Niby spotyka się z ludźmi, ma w tej sprawie powiernika, ale jest sam. Wobec problemów tworzy sobie mur, który również ogranicza go w kwestii kreatywnego myślenia. Krąg powoli się zatacza. Problemy stają się ogromne, główny bohater zapada się coraz głębiej.
Samotność w książce i filmie pokazana w sposób bardzo sugestywny. Któż z nas nie marzy o samotni w domku w drewna nad jeziorem? Problem w tym, że oświetlany przez promienie słoneczne domek jest uroczym azylem, a w nocy, kiedy drzewa kładą groteskowe cienie, a wiatr zawodzi ponuro okazuje się, że jesteśmy naprawdę sami. Podobny klimat mają nowela i film. Pojawiający się znikąd świr sprawia, że samotność, która dotychczas była powiernikiem, teraz zaczyna być wrogiem.
Filmowa wersja różni się nieco od książki, choćby w kwestii zakończenia. Moim zdaniem filmowe rozwiązanie jest o wiele lepsze, chociaż i King nie spaprał go zupełnie. David Koepp do pewnego momentu bardzo wiernie trzyma się tekstu oryginalnego, aby w odpowiednim momencie skręcić i pożegnać się z konceptem Kinga.
Słowem podsumowania nowela wciąga jak cholera. Towarzyszymi Mortowi w jego samotni z problemami, które rosną z chwili na chwilę. Jako książkowy thriller psychologiczny z typową dla Kinga gawędą i klimatem sprawdza się świetnie. Jej filmowa wersja to jedna z najlepszych adaptacji tekstów Kinga (a ma on z nimi pewien problem). Nie wyobrażam sobie nikogo innego do roli Rainey'a niż Johnny Depp. Genialnie oddaje postać apatycznego, lekko stukniętego pisarza. Rewelacyjna jest również kreacja Spluwy (w tej roli John Turturro). Udało się też uchwycić w filmie  tzw. "kingowy kilmat". W końcu nawiązując do pierwszego akapitu, nowela i film traktują o pisarzu, który pisze. Przynamniej stara się. Historia jest związana z pracą pisarza. Z jego słabościami, zdolnościami i poniekąd pisarskimi perypetiami. Już za samo potraktowanie tematu należy się poklask dla obu panów (King i Koepp), bo w masie zalewających nas dziś filmów i seriali o "pisarzach", którzy robią wszystko inne tylko nie piszą, jedynie nieliczne pokazują ten zawód choćby zbliżony do rzeczywistości. Bo jakkolwiek zawód pisarza z perspektywy widza wydaje się nudny, to właśnie pisanie jest jego głównym zajęciem.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz