wtorek, 8 marca 2011

Erotyczna baśń Coppoli

Gdyby ktoś kazał mi wybrać jeden film o wampirach, który ocaliłbym przed eksterminacją i który miałbym się stać ambasadorem obrazów o tej tematyce, nie wahałbym się zbyt długo. Spośród mnóstwa filmowych interpretacji postaci księcia ciemności i prób przeniesienia go w różne krainy geograficzne i czasy, ja zdecydowanie wybrałbym obraz, który bez wątpienia stanowi - według mnie – najbardziej wartościowy i trafny sposób ukazania postaci rumuńskiego księcia. Odnosząc się z ogromnym szacunkiem do prawie wszystkich obrazów w historii kina wampirycznego, mój wybór padłby na Draculę Francisa Forda Coppoli.
Ogromna hollywoodzka produkcja z gwiazdorską obsadą stanowi łatwą pułapkę dla twórców, którzy kierowani chęcią zysku, mimo środków którymi dysponują, tworzą filmy śmieszne, miałkie lub po prostu głupie. Dracula Coppoli stanowi chlubny wyjątek od tej reguły. W tym przypadku zaangażowanie aktorów i twórców filmowych z wyższej półki odbiło się na fantastycznej ekranizacji literackiego pierwowzoru Brama Stokera.
Nie sądzę, aby ktokolwiek nie znał chociaż szczątków fabuły najsłynniejszej obok Romea i Julii historii o miłości. Otóż, mamy księcia Draculę, który od ponad czterystu lat (które udało mu się przetrwać przy pomocy sił ciemności i oszczędnej diecie opartej na krwi żywych organizmów) rozpacza po swojej ukochanej, która zginęła rzucając się z wieży zamku. W 1897 roku w Londynie znajduje kobietę, która przypomina mu podstępnie odebraną przed wiekami narzeczoną. Wyrusza on do stolicy Anglii, by w końcu połączyć się z ukochaną. Na jego drodze staje młody prawnik, dzięki któremu udaje się Draculi zakupić posiadłości w Londynie (o, ironio!) oraz niezmordowany łowca wampirów w postaci lekarza Abrahama Van Helsinga.
Ten ogólny i niezbyt dokładny opis niech wystarczy za wstęp do niesamowitej historii. Francis Ford Coppola adaptując na potrzeby kina powieść Stokera dość wiernie trzyma się pierwowzoru. Twórcy chcąc stworzyć widowisko na najwyższym poziomie na liście płac umieścili Gary’ego Oldmana, Winonę Ryder, Keanu Reevesa oraz Anthony’ego Hopkinsa. To niektórzy spośród amerykańskiej filmowej śmietanki, którzy stworzyli swoimi kreacjami ten film. Ale co jest tak niezwykłego w filmie Coppoli?
To baśń. Piękna, zmysłowa baśń. Mit wampira jako postaci tragicznej, ale jednocześnie groźnej, mrocznej, wręcz mistycznej jest ukazany w dość wyjątkowy sposób. Gary Oldman z niesamowitą wprawą stworzył postać-legendę, zarówno podstarzałego bladego rumuńskiego księcia, jak i przystojnego, czarującego dżentelmena w mrocznym Londynie. Jonathan Harker, grany przez Reevesa to postać idealnie wypełniająca tło historii prowadzącej do pojedynku między księciem ciemności a absolutnie fascynującym Anthonym Hopkinsem. Młode urocze damy w osobach Winony Ryder czy Sadie Frost w erotyczny sposób dające się gryźć w okolicy aorty szyjnej również robią bardzo dobre wrażenie.
Wizualna strona ekranizacji mitu rumuńskiego księcia jest niesamowita. Mamy piękny, stary Londyn z opactwami w ruinach; mamy baśniowy mroczny zamek Draculi w odległej Rumuni. Z drugiej strony widz częstowany jest szpitalem psychiatrycznym i dworkiem z bajkowym ogrodem panny Lucy. Wszystko przygotowane z dużą pieczołowitością i dbałością o szczegóły, otoczone mgłą i nocą. Kostiumy genialnie oddają ducha epoki i klimat filmu. Nawet dialogi, które wielokrotnie doprowadzone do granic stylistycznej przesady mają określoną rolę, dzięki której film ogląda się znakomicie. Byłoby poważną nieodpowiedzialnością polecić obraz Coppoli nie wspominając o muzyce skomponowanej przez naszego rodaka Wojciecha Kilara. Właściwie można powiedzieć, że ścieżka dźwiękowa do tego tego filmu to osobne dzieło, które zasługuje na oddzielną uwagę.

No i wreszcie klimat. Atmosfera filmu to połączenie narkotycznej baśni z mrocznym, przepełnionym erotyczną energią horrorem. I wydaje mi się, że właśnie takim połączeniem Coppola urzekł mnie i sporą część ludzi, którzy film widzieli. Rzadko ma się okazje oglądać horror, w którym człowiek jest w stanie zatopić się jak we śnie. Mrocznym, ale jednocześnie pięknym; groźnym, ale jednocześnie przepełnionym smutkiem…
 Jestem w tej grupie ludzi, którzy w całej historii Draculi, nie tylko tej filmowej widzą przede wszystkim historię o miłości. Ukazanie jej w sposób mroczny i erotyczny powinno być wyznacznikiem i punktem wyjścia dla postaci samego wampira. Mitu, który z jednej strony kojarzy się z erotyką, a drugiej z mrokiem.
Widząc dzisiejsze marne próby jego modyfikacji: wampira-przestępcy uciekającego przed facetem z mieczem, czy metroseksualnego chłopca o wrażliwym sercu, człowiek ma ochotę na pokaz dezaprobaty i buntu, co najmniej w takiej postaci, jak ma miejsce na początku filmu. Pozostaje jedynie mieć nadzieję, że te idiotyczne próby przeminą i prawdziwy wampir powróci. Do tego czasu proponuje wszystkim seans tej pięknej baśni. Tym bardziej, że niedawno pojawiła się ona na polskim rynku w kolekcji „Wampiry” z ciekawymi dodatkami.

2 komentarze:

  1. Dracula Coppoli jest w mojej ścisłej 4 filmów o wampirach (na miejscu 4). "Pudło" okupują: Wywiad z wampirem oraz Nieustraszeni pogromcy wampirów Polańskiego - odpowiednio na trzeciej i drugiej pozycji. Na miejscu pierwszym - Nosferatu Herzoga (z genialnym Kinskim w roli tytułowej). Blade się niestety nie załapał...

    OdpowiedzUsuń
  2. Kocham ten film i jest to mój zdecydowany faworyt adaptacji powieści Stokera - choć uwielbiam też wcześniejsze produkcje - jednak niesamowity klimat, kostiumy, jak i cała przepiękna scenografia, przyciągają mnie do filmu, jak przysłowiowy magnes.

    OdpowiedzUsuń