Każdy ma czasem wrażenie, że jest obserwowany. Nie wszyscy się przyznają, ale sądzę, że absolutnie każdemu człowiekowi zdarzyło się pomyśleć: "Widzę tego gościa trzeci raz. Łazi za mną?" albo "czemu ci wszyscy ludzie się na mnie gapią?". Jeżeli nie mieliśmy takich myśli wśród innych przedstawicieli naszego gatunku, to mogę się założyć, że patrząc w lustro w zaciszu swojego domu zastanawiamy się czy pod drugiej stronie są jedynie cegły. Dobra, dobra... Staram się tutaj jedynie usprawiedliwić swoją własną paranoję i wprowadzić w motyw, jaki film The Resident obrał sobie za tryb fabuły.
Juliet wprowadza się do pięknego mieszkania na Brooklynie. Właścicielem jest przystojniak, który oferuje jej bardzo niską cenę. Nie podejrzewająca nic Juliet radośnie bierze piękne mieszkanie, czego oczywiście będzie srogo żałować.
Cholera. Pierwszy film, jaki widziałem z ożywionej stajni Hammer i klapa. Hilary Swank i Jeffrey Dean Morgan w napisach początkowych mogą dobrze świadczyć o jakości. Tak przynajmniej naiwnie myślałem przed seansem. Fabuła jest banalna. Pomysł pomimo, że ciekawy, to potraktowany wyjątkowo po macoszemu. Ani się nikt nie przyłożył żeby było straszno, ani nikt nie zadbał o atmosferę. A przecież pomysł, choć ograny to z potencjałem.
Obraz położony głównie przez niedbałość i miernotę. Słaba gra aktorów, którzy absolutnie nie potrafili oddać gry i "chemii" między głównymi bohaterami. Atmosfera, choć zdarzyło się kilkakrotnie, że zgęstniała, szybko jednak uchodziła gdzieś w niebyt.
Nie ma co się rozpisywać na temat The Resident. Pomysł z pewnym potencjałem, który można całkiem ciekawie przedstawić. Niestety w tym filmie tego zabrakło. Gdyby ktoś nieco więcej czasu poświęcił na próbę zbudowania napięcia mogło być całkiem nieźle. Tak jest miernie. Można zobaczyć, ale niczego wielkiego raczej nie należy się spodziewać.
Przypomina mi się fabuła takiego filmu "Sliver" z Sharon Stone, który- nie powiem- swego czasu podobał mi się bardzo.
OdpowiedzUsuń