Nie oceniaj książki po okładce. Najstarsza i najłatwiejsza do zignorowania zasada czytelnictwa. Jako człowiek, jestem omylny. Jako cel marketingowy, jestem podatny. Kiedy dostaję w ręce taką książkę jak Słudzy ciemności Deana Koontza, to od razu wiem, że ta książka nie może mi się nie spodobać. Niestety w tym przypadku tak nie jest.
Christine i Joey żyją sobie spokojnie w małym miasteczku. Pewnego dnia, stara kobieta dostrzega w małym Joey'm antychrysta. Od tej chwili Christine zmuszona jest bronić swojego syna. pomaga im w tym detektyw Charlie.
Christine i Joey żyją sobie spokojnie w małym miasteczku. Pewnego dnia, stara kobieta dostrzega w małym Joey'm antychrysta. Od tej chwili Christine zmuszona jest bronić swojego syna. pomaga im w tym detektyw Charlie.
Lubie fabuły, gdzieś ktoś przed kimś ucieka, ktoś broni jednego miejsca. Lubię też wrażenie izolacji strachu. Kiedy dowiedziałem się, że akcja to praktycznie cały czas oscyluje w takich ramach fabularnych, zapaliłem się do tej powieści jak cholera. Dodajmy do tego prosty styl Koontza i byłaby wyśmienita historia. No właśnie - byłaby.
Tak pięknie się zaczęło. Wszystkie początkowe elementy grają wybornie. Akcja pędzi i człowiek wtapia się w tą książkę. I tak jest do mniej więcej trzech czwartych objętości. Potem akcja wyraźnie siada. I chociaż dzieje się dużo, to nic się nie dzieje.
Koontz tworzy ciekawych bohaterów. Wielokrotnie sztampowych do bólu, ale ciekawych. Tutaj natomiast jakoś tego brakuje. Pozostaje jedynie sztampa i schemat. Dobry detektyw, świetny w radzeniu sobie z dziećmi, rewelacyjny strzelec i tak dalej; zagubiona kobieta, potrzebująca opiekuńczego ramienia i tak dalej. Dzieciak, o którego rozgrywa się cały ambaras również jakoś wybitnie dojrzały. Nie, nie kupuje tego. Bohaterowie tej książki są tak papierowi i słabi, jak leciwy egzemplarz, który miałem okazję czytać. Akcja potraktowana jest również w sposób szczątkowy. Miałem wrażenie, że Koontz jakby nie wiedział jak poprowadzić akcję w jednym miejscu, szybko przenosił ją w następne. Za szybko, zbyt płytko.
Tak pięknie się zaczęło. Wszystkie początkowe elementy grają wybornie. Akcja pędzi i człowiek wtapia się w tą książkę. I tak jest do mniej więcej trzech czwartych objętości. Potem akcja wyraźnie siada. I chociaż dzieje się dużo, to nic się nie dzieje.
Koontz tworzy ciekawych bohaterów. Wielokrotnie sztampowych do bólu, ale ciekawych. Tutaj natomiast jakoś tego brakuje. Pozostaje jedynie sztampa i schemat. Dobry detektyw, świetny w radzeniu sobie z dziećmi, rewelacyjny strzelec i tak dalej; zagubiona kobieta, potrzebująca opiekuńczego ramienia i tak dalej. Dzieciak, o którego rozgrywa się cały ambaras również jakoś wybitnie dojrzały. Nie, nie kupuje tego. Bohaterowie tej książki są tak papierowi i słabi, jak leciwy egzemplarz, który miałem okazję czytać. Akcja potraktowana jest również w sposób szczątkowy. Miałem wrażenie, że Koontz jakby nie wiedział jak poprowadzić akcję w jednym miejscu, szybko przenosił ją w następne. Za szybko, zbyt płytko.
Wielokrotnie w prozie Koontza, autor strzela sobie samobójczą bramkę w postaci banałów. Tutaj, niestety jest ich na pęczki. najbardziej irytują w relacjach między Christine a Charliem. Wszystko wydaję się być tak przesłodzone, nienaturalne i mdłe, że odbiera to całkowicie jakąkolwiek frajdę z czytania. Zadziwiające, że dzieje się to wszystko w drugiej połowie powieści.
Słowem podsumowania, to książka pełna schematów i nieco mdła. Świetnie zapowiadająca się historia niestety pod koniec leży. Jeżeli ktoś ma wybór, to niech chwyci za coś innego. Książkę można wypożyczyć dla samej okładki, no ewentualnie, jeśli już ją mamy to można przeczytać.
Słowem podsumowania, to książka pełna schematów i nieco mdła. Świetnie zapowiadająca się historia niestety pod koniec leży. Jeżeli ktoś ma wybór, to niech chwyci za coś innego. Książkę można wypożyczyć dla samej okładki, no ewentualnie, jeśli już ją mamy to można przeczytać.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz