piątek, 9 marca 2012

Węgorzowe Wzgórze we mgle

Kilka dobrych lat temu wyszedł film Dead Silence. Kiedy obejrzałem go pierwszy raz, stwierdziłem, że dawno nie widziałem tak klimatycznego kina. Pamiętam, że po seansie rozmarzyłem się i pomyślałem o tym, jak pięknie byłoby, gdyby większość horrorów wyglądała w ten sposób. Oczywiście później, przez sześć lat, nie działo się nic. Do naszego z żoną ostatniego wypadu do kina. Oto Kobieta w czerni po raz kolejny dała mi powód do rozmyślań na kolejne sześć albo i dłużej lat.
Arthur Kipps, prawnik z Londynu przyjeżdża do małej angielskiej osady, aby uporządkować sprawy zmarłej pani Drablow. Denatka mieszkała w ogromnej posiadłości na odizolowanej przez bagna i mokradła wyspie. Kiedy Kipps przybywa na miejsce, okazuje się, że nie tylko papierami będzie musiał się zająć.

Bez zbędnego gadania, film jest świetny. Pomijając mój fetysz umieszczania akcji horroru w małych angielskich miasteczkach na przełomie lub początku XX wieku, to jest to kawał klimatycznego kina. Zimno, pada, siąpi, pada, zimno, ciepło, pada, mgła. Ot, zaoszczędzenie na scenografii? Absolutnie nie. Przede wszystkim właśnie scenografia sprawia, że widz zapada się w niewygodny kinowy fotel i chłonie historię. Odwzorowanie epoki oraz dbałość o szczegóły (np. dziecięcych zabawek), sprawia, że Kobietę w czerni ogląda się wyśmienicie. Stara, ponura posiadłość, mały cmentarz nieopodal i tajemnica sącząca się z ekranu. 
Sama fabuła, choć była mi znana z książki, którą niedawno przeczytałem, została zmieniona. Moim zdaniem na plus. Jednak James Watkins okazał się na tyle dżentelmanem i nie zgwałcił oryginału, wpasowując go w debilne kino współczesnej grozy. Film jest pociągnięty po staremu, z lekką domieszką współczesności. Straszenie w Kobiecie w czerni jest subtelne. Jest to raczej forma niepokoju niż rzeczywistego strachu. Coś co sprawia, że nie szarpiesz ręką kolegi na seansie przy każdym głośniejszym dźwięku, ale wraz z rozwojem akcji czujesz, że masz włoski na karku. Przy seansie na myśl przychodzą lektury M.R. Jamesa, Henry'ego Jamesa, ale też Poego.
Opisując ten film nie można nie wspomnieć o ważnym elemencie. Mianowicie, okazuje się, że w dzisiejszych czasach można zrobić nie tylko klimatyczny horror, ale również zaangażowany. Kobieta w czerni to film smutny, melancholijny, z którego można wysnuć wniosek, że każdy inaczej i na różne sposoby radzi sobie ze stratą bliskich. Jedni lepiej, inni gorzej. Ten film jest przepełniony takim nastrojem. Książka również.
Były także elementy, które nie bardzo mi się spodobały, typu lekkie straszenie, w celu wyskoku z fotela (moja żona nazywa to peek-a-boo), które najwidoczniej muszą się znaleźć w dzisiejszym kinie. Ale są to szczegóły.
Tak czy siak do kina na ten film pójść trzeba. Wytwórnia Hammer wypuściła rasowy, klimatyczny, mroczny i melancholijny horror w pięknym starym stylu, których w obecnych czasach chyba najbardziej brak. Do kina marsz!

2 komentarze:

  1. Jeszcze kurcze nie oglądałam tego filmu, choć własnie słyszałam wiele dobrego. Szybciutko muszę nadrobić :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Harry Potter i nawiedzony dom - to połączenie nie wróżyło najlepiej. A jednak - efektem jest niesamowicie klimatyczne i wywołujące ciarki dzieło. Nie wiem jak wypada ono na domowym odtwarzaczu, ale w kinie oglądało się je znakomicie.

    OdpowiedzUsuń