wtorek, 22 listopada 2011

Francuski (po)łącznik

Jak wytłumaczyć twórcom kina, że prostota jest najlepszym rozwiązaniem? Jak wbić do łbów reżyserom, że w większości zbytnie nagromadzenie środków jest dla filmu szkodliwe i nie wróży nic dobrego? Widziałem ostatnio doskonały przykład połączenia, które absolutnie nie sprawdza się w świecie horroru. Gdyby fabuła pozostała w jednym torze byłoby nieźle. Ale jak to często bywa, twórcy wiedzą lepiej i w efekcie powstała filmowa mdła papka. Lęk wysokości to film, który z początku chciałem polecić, a będę jednak przed nim przestrzegał.

Fabuła Vertige jest oczywiście wybitnie oryginalna. Mamy grupkę młodych ludzi, którzy chętnie wspinają się w górach (jeden z członków wyprawy nigdy tego nie robił). Trafiają do Chorwacji, gdzie niepohamowana chęć zdobycia niedostępnych szczytów bierze górę nad rozsądkiem i stawia uczestników wyprawy w co najmniej ciężkiej sytuacji. Do tego okazuje się, że w samotnych górach dzikiej Chorwacji nie są sami.
Przyznaję, do połowy film jest naprawdę ciekawy. Zapowiada się na horror w stylu survival, co autor bloga uwielbia. Więc wlepiam z żoną ślepia w ekran i nerwowo uśmiecham się na widok zwisających paręset metrów nad ziemią śmiałków. Mocniej zaciskam pięść, gdy sytuacja jest gorąca. Mój lęk wysokości mocno się pogłębia... Przychodzi połowa filmu i już wiem, że to nie może się dobrze skończyć. Nie chcę nikomu zdradzać fabuły filmu, stąd też ciężko o jakąś długą recenzję. 
W trakcie filmu i po nim na usta ciśnie się pytanie: po jaką cholerą paskudzić ten film tak debilnym wątkiem? Nieźle zapowiadający się horror w stylu Frozen wyszedł na marną "kopię imitacji" Wrong turn, Teksańskiej Masakry i cholera wie jeszcze czego. 
To tyle jeśli chodzi o ten francuski obraz. Wkurzają mnie takie filmy bardzo, więc nie będę się nim więcej zajmował. Jeśli ktoś natomiast zdecyduje się obejrzeć Lęk wysokości, to niech spodziewa się niezłej pierwszej części i spartaczonej drugiej. Aha, no i oczywiście film można obejrzeć dla chyba najbardziej irytującego aktora i postaci, którą uśmiercałem przez cały seans, Johana Libereau. 
Nie polecam!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz