środa, 16 listopada 2011

Co by było gdyby, czyli z wizytą w Dallas

Nie ma chyba na świecie człowieka, któremu choć raz przez łeb nie przeleciała myśl, żeby cofnąć się w czasie. A to żeby naprawić błąd i podejść do wymarzonej dziewczyny, a to żeby wyjść wcześniej z tramwaju i uniknąć płacenia kary za bilet. Są również tacy (zalicza się do nich również autor bloga), którzy marząc o przeniesieniu się w czasie, najchętniej powstrzymaliby jakiegoś świra przed zrobieniem czegoś, co świat zapamięta na długo. Lista jest długa (Hitler, Stalin, Mao, itd.), więc i wybierać jest w czym. Ciekawe jak wyglądałby świat, gdyby w odpowiednim czasie przekupić komisję Akademii Sztuk Pięknych i przyjąć młodego Adolfa w szeregi artystów-studentów. Stephen King postanowił sprawdzić, co się stanie, jeżeli wyśle zwykłego faceta w późne lata 50' do Dallas. 
Jake Epping to nauczyciel w małym miasteczku w stanie Maine. Któregoś dnia odkrywa u swojego znajomego w barze portal, który umożliwia mu przenosiny w czasie. Ponieważ Al, właściciel baru ma już kilka takich prób za sobą, prosi Jake'a by ten przeniósł się do Dallas i powstrzymał Lee Harvey'a Oswalda przed zabójstwem prezydenta Kennedy'ego.
I tyle, bo każda inna informacja na temat fabuły powieści to spojler.
Prószyński zrobił nie lada niespodziankę dla fanów Kinga, wypuszczając Dallas '63 w dzień światowej premiery. Długo przyszło czekać na tę cegłę (książka liczy 864 strony), ale warto było.
Żeby była jasność - nowa powieść to nie żaden fenomen. Nie detronizuje również moich osobistych topek w przypadku książek Kinga, ale daje sporo satysfakcji z lektury.
Przenosiny w czasie to temat powszechnie opisywany i King nie wprowadził w tej materii nic nowego. Natomiast ogromne uznanie należy się za kreację świata przełomu lat 50' i 60' w stanie Maine i Texas. Widać, że facet przygotował się do pisania tej powieści. Widać również ukrytą lekką tęsknotę Kinga za tym okresem, gdzie mógł dać wyraz temu poprzez tą książkę.
King jasno opowiada się za konkretnym stanowiskiem w sprawie zabójstwa JFK i w drobnych szczegółach przybliża kulisy zamachu oraz osoby z nim związane. Jego hipoteza jest jak najbardziej do przyjęcia, dzięki wiarygodnemu opisowi zdarzeń.
Ale oprócz klimatu tych cudnych lat Ameryki (kto lubi trylogię Powrotu do przyszłości, ten będzie zadowolony) i dobrego przygotowania do pracy nad powieścią, Steve nadmuchał ją dosyć mocno. Wodolejstwo Kinga jest zarówno odpychające i irytujące, jak i zachwycające. Sprzeczność w osądach tłumaczę sobie nastrojem czytającego, bo inaczej nie potrafię. Można tą książkę odchudzić, myślę, że wyszłoby jej to na dobre. Z drugiej strony ukrócić wodolejstwo Kinga, to tak jakby zabrać nam część samego autora.
Szczerze mówiąc, trochę żal wracać z Dallas. Ten tydzień żyłem w dwóch miastach, czasach, światach jednocześnie i cholernie mi się podobało. Za to Kingowi jestem zawsze wdzięczny. Tak jak powiedziałem, żal wracać, ale z drugiej strony, na półce, jakby nigdy nic, pyszni się "królicza nora", która w każdej chwili może przenieść mnie w czasie. Kiedy tylko będę miał ochotę.

5 komentarzy:

  1. Ostrzę sobie zęby na to Dallas. Zresztą King był jednym z moich ulubionych autorów. Zawsze lubiłem go za to, że świetnie oddawał klimaty popkultury USA. Mam na myśli piosenki, które cytował lub nazwy zespołów. W sumie dzięki niemu poznałem wiele amerykańskich "bandów":)

    OdpowiedzUsuń
  2. W Dallas jest mnóstwo takich smaczków. Wyszłaby rewelacyjna składanka, gdyby zebrać wszystkie utwory z tej książki, na czele z "In the mood" Glenna Millera :]

    OdpowiedzUsuń
  3. No niby można książkę odchudzić... ale czy by jej to na dobre wyszło? Nie wiem... To nie pierwsza tak duuża książka (myślę tu o "TO", "Bastion" czy "Pod kopułą") i uważam, że odejmowanie im na objętości nie ma sensu. Ja osobiście uwielbiam Kinga właśnie za te czasem zbyt długie opisy.. Wtedy czuję jakbym "tam" była.. Jak sam napisałeś, w każdej chwili można przenieść się do tej "króliczej nory"...

    OdpowiedzUsuń
  4. Ja także uważam, że King jest taki jaki jest dzięki swojemu wodolejstwu, uwielbiam te wielkie tomiszcza, to jak rozpoczęcie nowej przygody:), która nie kończy się za szybko. Zaczęłam właśnie czytać "Dallas 63" i jestem zachwycona. I dzięki prawie 900 stronom zanosi się na kilka bardzo miłych, klimatycznych wieczorów w Ameryce lat 50-tych. Nie wspominając o nawiązaniach do poprzednich powieści, miodzio...

    OdpowiedzUsuń
  5. Jak wyżej, gdyby próbować skracać Kinga, to tak jakby go trochę zabrać od czytelników.

    OdpowiedzUsuń