środa, 26 września 2012

Obozowicze z Arawak

Tegoroczny Polcon (właściwie konkurs na Polconie) uświadomił mi jak mało wiem na temat filmowych slasherów. Niby dużo widziałem, a  tak naprawdę guzik widziałem. Obiecałem sobie z czasem nadrabiać braki i wczoraj zacząłem od filmu, który myślałem, że mam już za sobą. Sleepaway Camp lub też polski tragiczny tytuł Uśpiony obóz potraktowałem z dużą dozą dystansu. Nie zaprzeczam - przydała się. Co bynajmniej nie świadczy o tym, że film jest słaby. Ja bawiłem się świetnie.
Na obóz w Arawak przybywa Ricky i jego kuzynka Angela. Letni wypoczynek przerywa jednak seria niewyjaśnionych zgonów obozowiczów. Osiem lat wcześniej, w tym miejscu miała miejsce tragedia. Czyżby duchy przeszłości powróciły?

Ha! Kto nie kocha takiej fabuły? Jeśli ktoś będzie mi w stanie wytłumaczyć w jaki sposób można nie kochać slasherów, których tłem jest letni obóz, a ofiarami nieświadomi obozowicze, stawiam browara. Szczerze uwielbiam takie klimaty, w szczególności bezpretensjonalne obrazy z lat osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych. Sleepaway Camp świetnie wpisuje się w konwencję. Przyznaję, że spodziewałem się slashera w wersji light, a dostałem film, który trzepnął mnie po gębie. W 1983 roku musiał łamał kilka tematów tabu naraz. Dzieciaki na obozie, to nie urocze istoty, zdobywające coraz to nowe zdolności skautów, których tatusiowie pękają z dumy. O nie. Wersja ze Sleepaway Camp jest o wiele bardziej realistyczna. Małe potwory są złośliwe, klną na potęgę i marzą jedynie o dorwaniu się do majtek koleżanek z innych domków (przynajmniej chłopcy). Cały film natomiast przesiąknięty jest pewną dozą chorej erotyki.
Dużym plusem w tym filmie są postacie. Ricky, Angela, ekipa wychowawców w tragicznie krótkich spodenkach. Przerysowana Judy, która - jestem pewien - przyśniła się nie jednemu chłopcu, oglądającemu film w wieku dwunastu lat oraz cała masa innych.
Film ma również kapitalny klimat oraz brak wyraźnie zarysowanej części fabuły. Nie zauważyłem twardego początku, rozwinięcia i końca. Wszystko się nieco rozmywa, co w moim przekonaniu wyszło filmowi na plus. O zakończeniu nie będę pisał, powiem tylko, że bardzo wielu ludzi obejrzało ten film właśnie dla niego. Świetne.
A teraz zdejmijmy okulary subiektywizmu i spójrzmy jeszcze raz na ten obraz. Trzeba mieć sporą dozę dystansu, żeby Sleepaway Camp stanowił frajdę. Przede wszystkim makabrycznie kuleje "gra" aktorska i dialogi. Postacie zachowują się tak, jakby miały przed sobą kartki ze scenariuszem. Jednak i to może mieć swój urok. Niezbyt wyrafinowane są też zbrodnie, a całość nieco powoli się rozkręca.
Ale jakie to wszystko ma znaczenie, kiedy słońce przygrzewa, woda się iskrzy, a morderca pozbawia życia biednych obozowiczów?
Dla mnie ewidentnie jest to jeden z lepszych filmów typu slasher. Na bank będę rozglądał się za kolejnymi częściami, bo choć podejrzewam, że będą kiepskie, to warto tę serię znać. Polecam!

1 komentarz:

  1. Slashery mają tą szczególną przypadłość, że są zazwyczaj bardzo przewidywalne a bohaterzy są naiwni i zawsze giną śmiercią tragiczną i bolesną. Przeżywa rzecz jasna jedna dziewoja, która jest czysta jak łza i pokonuje mordercę ;) Za to właśnie uwielbiam slashery- za prostotę. "Sleepway camp" jest naprawdę udany. Kolejne części są na podobnym poziomie, choć w trójce trochę schemat się wypala. Jednak warto dla kilku naprawdę soczystych scen ;)
    Będę zaglądała na bloga.
    Pozdrawiam, Paulina.

    Zapraszam do przeczytania moich wypocin ;) http://poczet-strachu.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń