Tegoroczny Polcon (właściwie konkurs na Polconie) uświadomił mi jak mało wiem na temat filmowych slasherów. Niby dużo widziałem, a tak naprawdę guzik widziałem. Obiecałem sobie z czasem nadrabiać braki i wczoraj zacząłem od filmu, który myślałem, że mam już za sobą. Sleepaway Camp lub też polski tragiczny tytuł Uśpiony obóz potraktowałem z dużą dozą dystansu. Nie zaprzeczam - przydała się. Co bynajmniej nie świadczy o tym, że film jest słaby. Ja bawiłem się świetnie.
Na obóz w Arawak przybywa Ricky i jego kuzynka Angela. Letni wypoczynek przerywa jednak seria niewyjaśnionych zgonów obozowiczów. Osiem lat wcześniej, w tym miejscu miała miejsce tragedia. Czyżby duchy przeszłości powróciły?
Ha! Kto nie kocha takiej fabuły? Jeśli ktoś będzie mi w stanie wytłumaczyć w jaki sposób można nie kochać slasherów, których tłem jest letni obóz, a ofiarami nieświadomi obozowicze, stawiam browara. Szczerze uwielbiam takie klimaty, w szczególności bezpretensjonalne obrazy z lat osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych. Sleepaway Camp świetnie wpisuje się w konwencję. Przyznaję, że spodziewałem się slashera w wersji light, a dostałem film, który trzepnął mnie po gębie. W 1983 roku musiał łamał kilka tematów tabu naraz. Dzieciaki na obozie, to nie urocze istoty, zdobywające coraz to nowe zdolności skautów, których tatusiowie pękają z dumy. O nie. Wersja ze Sleepaway Camp jest o wiele bardziej realistyczna. Małe potwory są złośliwe, klną na potęgę i marzą jedynie o dorwaniu się do majtek koleżanek z innych domków (przynajmniej chłopcy). Cały film natomiast przesiąknięty jest pewną dozą chorej erotyki.
Dużym plusem w tym filmie są postacie. Ricky, Angela, ekipa wychowawców w tragicznie krótkich spodenkach. Przerysowana Judy, która - jestem pewien - przyśniła się nie jednemu chłopcu, oglądającemu film w wieku dwunastu lat oraz cała masa innych.
Film ma również kapitalny klimat oraz brak wyraźnie zarysowanej części fabuły. Nie zauważyłem twardego początku, rozwinięcia i końca. Wszystko się nieco rozmywa, co w moim przekonaniu wyszło filmowi na plus. O zakończeniu nie będę pisał, powiem tylko, że bardzo wielu ludzi obejrzało ten film właśnie dla niego. Świetne.
A teraz zdejmijmy okulary subiektywizmu i spójrzmy jeszcze raz na ten obraz. Trzeba mieć sporą dozę dystansu, żeby Sleepaway Camp stanowił frajdę. Przede wszystkim makabrycznie kuleje "gra" aktorska i dialogi. Postacie zachowują się tak, jakby miały przed sobą kartki ze scenariuszem. Jednak i to może mieć swój urok. Niezbyt wyrafinowane są też zbrodnie, a całość nieco powoli się rozkręca.
Ale jakie to wszystko ma znaczenie, kiedy słońce przygrzewa, woda się iskrzy, a morderca pozbawia życia biednych obozowiczów?
Dla mnie ewidentnie jest to jeden z lepszych filmów typu slasher. Na bank będę rozglądał się za kolejnymi częściami, bo choć podejrzewam, że będą kiepskie, to warto tę serię znać. Polecam!
Slashery mają tą szczególną przypadłość, że są zazwyczaj bardzo przewidywalne a bohaterzy są naiwni i zawsze giną śmiercią tragiczną i bolesną. Przeżywa rzecz jasna jedna dziewoja, która jest czysta jak łza i pokonuje mordercę ;) Za to właśnie uwielbiam slashery- za prostotę. "Sleepway camp" jest naprawdę udany. Kolejne części są na podobnym poziomie, choć w trójce trochę schemat się wypala. Jednak warto dla kilku naprawdę soczystych scen ;)
OdpowiedzUsuńBędę zaglądała na bloga.
Pozdrawiam, Paulina.
Zapraszam do przeczytania moich wypocin ;) http://poczet-strachu.blogspot.com/