Recenzja przedpremierowa
Cóż ciekawego można wymyślić w świecie ogarniętym przez wiecznie głodne ludzkie ścierwa, wałęsające się tu i ówdzie w poszukiwaniu czegoś mniej zepsutego od nich?
Żywe trupy ostatnim czasem zawładnęły umysłami telewidzów i śmiałym - lecz powłóczącym i chwiejnym - krokiem wstąpiły na panteon najbardziej popularnych paskudztw, jakimi karmią nas twórcy literatury popularnej. Powstają kolejne części literackiej, nieznanej wersji Walking Dead. Mamy żywe trupy w świecie bloggerów, żałosne literackie mash-upy, szkalujące zarówno dobre imię twórców klasyki literatury, jak i ukochanych zmarłych. Kirkman zarabia na komiksach, Moody atakuje infekcją Wielką Brytanię, a Keene rozpisuje się w głupotach odnośnie prowadzących samochody trupów. Słowem - jest tego mnóstwo!
Ponawiam pytanie: czy można w literackim świecie żywych trupów stworzyć coś nowego i oryginalnego? Pewnie można. Rhiannon Frater jednak w pierwszej części swojej trylogii Zmierzch Świata Żywych opiera się tej pokusie i prowadzi historię po dobrze znanych torach. Nie oznacza to jednak, że to źle.
Pierwsze dni rozpoczynają się wręcz standardowo. Piękny poranek na przedmieściach pewnego miasta w Teksasie. Mężowie w szlafrokach wychodzą po gazetę z obowiązkowym kubkiem kawy w ręcę, żony odjeżdżają do pracy wystrojone w garsonki, dzieciaki radośnie biegają po podwórku. Mija chwila i mamy apokalipsę zombie. Trupy gryzą żywych, ci gryzą innych żywych, wszędzie krew, flaki i jeszcze raz flaki - istna masakra. W tych warunkach spotykają się dwie urocze niewiasty Jenni i Katie. I to im właśnie czytelnik będzie towarzyszył w podróży do urojengo bezpieczeństwa gdzieś w głębi stanu.
Przyznam, że jeszcze dwa tygodnie temu nie miałem pojęcia o istnieniu pani Frater. Dziwić się temu ciężko, wszak owa pisarka do tej pory umieszczała swoje utwory jedynie w Internecie lub wydawała je własnym sumptem. Podobnie historia ma się z trylogią Zmierzch Świata Żywych. Jednak ku uciesze pani Frater z rodzinką, ktoś podjął się wydania tych książek w USA i w Polsce.
Pierwsze dni to nic innego jak posklejana z różnych kawałków [sic!] żywych trupów opowieść o dwóch kobietach, które nagle muszą radzić sobie w świecie po apokalipsie zombie. Widać, że Rhiannon Frater napisała książkę, którą sama chciałaby przeczytać. Wszystkie elementy już widzieliśmy, ale doprawdy trudno winić samą autorkę. Temat żywych trupów mocno zagarnęły produkcje telewizyjne i kinowe, poszerzając temat o dramat, komedię czy obyczajówkę.
cop. Wydawnictwo In Rock - Vesper |
W mojej opinii Pierwsze dni to całkiem niezła rozrywka w świecie żywych trupów. Domyślam się, że malkontenci i domorośli specjaliści tematyki ludzkiego chodzącego ścierwa mogą kręcić nosem i wyliczać porównania, ale chyba nie o to chodzi.
Ja czekam na kolejne części ze stajni Vesper i cieszę się, że ktoś bez konieczności silenia się na oryginalność sięgną po dobrze znane elementy i ułożył z nich całkiem zgrabną historię.
Jeszcze nie czytałam książki o zombiaczkach, w "Apokalipsie" Koontza się coś tam pojawiło, ale tak całkiem o żywych trupach? Nie. Filmy lubię, bo są zabawne, strasznawe, a że domorosłym specjalistą gatunku na pewno nie jestem, to kto wie, czy bym się nie zachwyciła. Rozejrzę się.
OdpowiedzUsuńOd środy w księgarniach :) Jeśli jeszcze nie czytałaś nic o zombie, to "Pierwsze dni" mogą byc bardzo fajnym początkiem:)
OdpowiedzUsuńZapisuję w kajeciku, kupić może nie kupię, ale spróbuję pożyczyć :)
Usuń