Nowy rok rozpocznę od starocia.
Czytanie książek Grahama Matertona zarzuciłem bodajże w liceum i bynajmniej nie z powodu jakości jego powieści. Pamiętam, że gdy przeczytałem pierwsze pięćdziesiąt stron Czarnego Anioła najzwyczajniej w świecie zrobiło mi się niedobrze. Podjąłem wtedy decyzję, że kończę z horrorem (ech, młody, głupi...). Dziś takie reakcję poczytałbym na plus dla autora.
Dlatego w tym roku postanowiłem powrócić do sympatycznego Anglika i przynajmniej spróbować poznać bliżej jego bibliografię. A że panuje przekonanie, że sprawdza się on bardzo dobrze (może nawet lepiej) w krótkiej formie, więc na pierwszy ogień poszedł zbiór opowiadań Czternaście obliczy strachu.
Wydane w 1995 roku Flights of Fear to swoista podróż dookoła świata. Masterton zabiera czytelnika w podróż od Belgii, przez Stany Zjednoczone po Maroko. W każdym zakątku szykując dla nas koszmar. Wychodzi to z większym lub mniejszym powodzeniem. W dużej części jest jednak całkiem dobrze.
Zacznijmy od słabszych punktów. Dziecko woodoo, Dywan, Korzeń wszelkiego zła to teksty, które w ogóle do mnie nie przemówiły. Średnie pomysły jeszcze bardziej średnio wykorzystane. Masterton w niektórych momentach dobrze prowadził swoją historię, aby w końcówce wypisywać jakieś bzdury. Do najjaśniejszych punktów tego zbiorku należą: Szara madonna, J.R.E. Ponsford, Serce Helen Day. Rewelacyjny jest przede wszystkim klimat tych opowiadań. Deszczowa Brugia z Szarej Madonny, atmosfera renomowanej angielskiej uczelni z J.R.E. Ponsford czy duszna aura Alabamy i przydrożnego moteliku, w którym zatrzymuje się główny bohater. Reszta opowiadań to zwyczajne średniaki. Są jeszcze dwa opowiadania, które niejako charakteryzują twórczość tego pisarza. Mowa oczywiście o tekstach Obiekt seksualny i Skarabeusz z Jajouki. Nie ma co ukrywać, to nic innego jak pewna chora forma pornografii, która nie tylko nie odrzuca, ale pozostaje w pamięci na dłużej. Masterton bardzo często wykorzystuje erotyzm jako czynnik wspomagający horror. Dyskusyjny jest poziom, ale trzeba przyznać, że w Skarabeuszu z Jajouki wyszedł nad wyraz dobrze. Facetom gwarantuję ciarki...
W ogólnym rozrachunku zbiór Czternaście obliczy strachu uważam za udany. Nie może być tutaj mowy o peanach pochwalnych, ale śmiało można rzec, że to kawał niezłego horroru okraszonego sporą dozą erotyzmu.
Fanom Grahama polecać nie muszę, bo zbiorek na pewno dawno mają już kilkukrotnie przeczytany, ale tym, którzy kiedyś się na pisarzu sparzyli lub nie mieli okazji poznać jego twórczości, polecam. Jest to niezły (ale na pewno nie najlepszy) wycinek twórczości Brytyjczyka.
Jedyna książka Mastertona jaką do tej pory przeczytałem to Manitou. Wiem jedno - muszę do niego wrócić. Jeśli reszta jego dzieł jest równie lekko napisana, a przy tym tak wciągająca, to chyba stanę się fanem. ;)
OdpowiedzUsuńMoże nawet zacznę od opisanego tutaj zbioru. :)
Masterton jest bardzo nierówny. Raz napisze tak, że łeb urywa, innym razem - że aż się przykro robi. Z tych jego powieści, które przeczytałem, najlepszy był "Manitou" właśnie, "Wyklęty" i "Czarny anioł" (zwłaszcza pierwszy rozdział). Próbowałem "Studni piekieł", ale nuda niesamowita. Teraz jestem w trakcie "Dziecka ciemności" i tego się czytać nie da. Jestem wielkim entuzjastą Mastertona, czytam jego książki jedna po drugiej, ale o tej nie mogę powiedzieć nic dobrego, jest beznadziejna. Może nie wypada tak mówić o tej laurce dla polskich fanów, ale niestety - beznadziejna.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam! I zapraszam do siebie!
Masterton... i od razu odżywają wspomnienia z czasów liceum :)
OdpowiedzUsuńTakie antologie opowiadań zawsze czytam z przyjemnością.
A z "Czternastu obliczy..." najlepiej kojarzę (z wiadomych względów) "Skarabeusza..." i absurdalny "Obiekt seksualny".
Ale najlepszą książka Grahama jest wg mnie "Rytuał".